Prezent dla Izraela: amerykański plan pokojowy
Co ogłosiły Stany Zjednoczone?
Prezydent Donald Trump, 28 stycznia br., w obecności najwyższych urzędników państwowych i premiera Izraela, ogłosił możliwość powstania w przyszłości państwa palestyńskiego na obszarze „dwukrotnie większym niż obecnie pod palestyńską kontrolą”, z palestyńską reprezentacją we Wschodniej Jerozolimie. Dziś Palestyńczycy kontrolują 18% Zachodniego Brzegu (obszar A) oraz – wspólnie z Izraelem – 22% (obszar B), a także Gazę. Amerykańska deklaracja może oznaczać, że stracą od 20% do 40% terytorium. Zapowiedź reprezentacji we Wschodniej Jerozolimie jest myląca – w rzeczywistości chodzi o przedmieścia nienależące do miasta. Jednocześnie USA zapowiedziały uznanie, wbrew prawu międzynarodowemu, suwerenności Izraela nad osiedlami izraelskimi na terytoriach okupowanych.
Jak zareagował Izrael?
Obecny u boku Trumpa premier Benjamin Netanjahu z entuzjazmem poparł plan. Ocenił, że to historyczny moment, w którym „najbardziej przyjazna Izraelowi” amerykańska administracja uznaje izraelską jurysdykcję nad Judeą i Samarią (biblijne nazwy terytoriów palestyńskich na Zachodnim Brzegu, okupowanych przez Izrael) oraz Jerozolimą, warunkuje uznanie palestyńskiej państwowości demilitaryzacją Hamasu, uznaje wschodnią granicę Izraela za niezmienną (z Syrią i Jordanią, co oznacza aneksję doliny Jordanu) oraz likwiduje prawo palestyńskich uchodźców do powrotu do Izraela. Netanjahu zapowiedział aneksję części Zachodniego Brzegu. Główny konkurent Netanjahu w nadchodzących w marcu wyborach, Beni Ganc, także poparł plan, choć mniej entuzjastycznie. Izraelska scena polityczna jest podzielona: każda inicjatywa, która przysparza głosów jednemu z kandydatów na przyszłego premiera, jest negatywnie oceniana przez zwolenników drugiego.
Co zrobią Palestyńczycy?
Palestyńczycy ostro skrytykowali amerykańską inicjatywę – nie rozważają jej przyjęcia. Palestyński prezydent Mahmud Abbas zakazał służbom siłowym interweniować w zapowiedzianym na środę 29 stycznia dniu gniewu. Spodziewane są masowe protesty, mimo że częścią amerykańskiego planu ma być „1 milion miejsc pracy dla Palestyńczyków” i warte kilkadziesiąt miliardów dolarów inwestycje w infrastrukturę w Izraelu oraz państwach ościennych, gdzie mieszkają uchodźcy palestyńscy (Jordania, Liban, Egipt). Jednak od ogłoszenia w czerwcu 2019 r. gospodarczej części planu żadne państwo nie zadeklarowało finansowego udziału w tych inwestycjach. Podczas ogłoszenia planu w Białym Domu obecni byli ambasadorowie Bahrajnu, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Omanu, ale nie było przedstawicieli czołowych państw arabskich (Egiptu, Arabii Saudyjskiej, Jordanii), których poparcie jest konieczne dla jakiegokolwiek politycznego postępu.
Co plan oznacza dla porządku międzynarodowego?
Zgodnie z prawem międzynarodowym granicami Izraela i mającej powstać Palestyny są granice sprzed czerwca 1967 r. Znalazło to wyraz w wielu rezolucjach RB ONZ, ZO ONZ czy w opinii doradczej Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Wszelkie modyfikacje mogą zostać naniesione tylko przez strony konfliktu w drodze negocjacji. Amerykańska propozycja i decyzje przede wszystkim podważają porządek międzynarodowy oparty na zasadach prawa. Uznając skuteczność aneksji, przydają argumentów stosującym ją państwom (np. Rosji). Dodatkowo konfliktuje USA z sojusznikami europejskimi. W dłuższej perspektywie mają oni jednak szansę odegrać większą rolę na Bliskim Wschodzie. Jeśli Trump i Netanjahu utrzymają władzę, wiarygodność USA jako mediatora nadal będzie niska. W razie porażki obu – Netanjahu ma zarzuty prokuratorskie, przeciw Trumpowi wszczęto impeachment, obaj mogą przegrać wybory – nastąpi korekta polityki obu państw wobec Palestyńczyków i Bliskiego Wschodu. W obu scenariuszach, choć pod pewnymi warunkami, otworzy się dogodne pole dla dyplomacji europejskiej, postrzeganej jako bardziej neutralna niż USA i mająca większe instrumenty nacisku niż np. Rosja czy Chiny.