Tygodnik PISM: Amerykański, nr 14/2025

14
01.08.2025

Regularnie analizujemy wydarzenia i procesy, które mają wpływ na politykę państw obu Ameryk. Dziś:

  • Porozumienie w sprawie umowy handlowej UE–USA
  • Rozłam w Partii Republikańskiej wokół sprawy Epsteina
  • Decyzja USA o opuszczeniu UNESCO
  • Brazylia pod narastającą presją USA
  • Szczyt na rzecz demokracji w Santiago de Chile

27 lipca prezydent USA Donald Trump i przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen podczas spotkania w Szkocji ogłosili porozumienie ws. ramowej umowy handlowej UE – Stany Zjednoczone.

Umowa odsuwa perspektywę wojny handlowej oraz zwiększa przewidywalność i stabilność w transatlantyckich relacjach gospodarczych. W obecnym kształcie (szczegóły są nadal negocjowane) będzie jednak kosztowna dla UE. Przewiduje cła w wysokości 15% na większość towarów eksportowanych z UE do USA, w tym samochody i ich części (wcześniej objęte 25-procentowym cłem), co może znacząco obniżyć konkurencyjność firm unijnych wobec podmiotów działających w USA. KE nie zdołała jednak wynegocjować zmniejszenia obowiązujących 50-procentowych ceł na stal i aluminium oraz na miedź, które weszły w życie z początkiem sierpnia. Ze względu na brak większych ustępstw ze strony Stanów Zjednoczonych i brak środków odwetowych UE oraz jej liczne zobowiązania – jak zwiększenie w okresie kadencji Trumpa importu surowców energetycznych i uzbrojenia oraz inwestycji na rynku amerykańskim – a także zniesienie unijnych ceł na towary przemysłowe z USA, umowę należy uznać za względny sukces amerykańskiej administracji. Wraz z podobnymi osiągnięciami w relacjach m.in. z Japonią, Wielką Brytanią czy Wietnamem może to zachęcić władze USA do kontynuowania agresywnej polityki handlowej. Na poziomie umowy z UE mogą wystąpić problemy z wdrożeniem porozumienia, m.in. osiągnięciem skali produkcji i zakupów surowców energetycznych. Wyższe cła na towary z UE mogą też wpłynąć na wzrost inflacji w USA.

Szerzej o porozumieniu w sprawie umowy handlowej UE–USA pisał Damian Wnukowski
➡️

Evelyn Hockstein / Reuters / Forum


 

22 lipca br. spiker Mike Johnson przedwcześnie zakończył posiedzenie Izby Reprezentantów USA, aby nie dopuścić do głosowania nad opublikowaniem dokumentów związanych ze sprawą przestępcy seksualnego Jeffreya Epsteina. Wiąże się to z rzekomym występowaniem nazwiska prezydenta Donalda Trumpa w materiałach posiadanych przez Departament Sprawiedliwości, mogącym świadczyć o jego zaangażowaniu w potencjalnie karalne działania o charakterze seksualnym.

Lista Epsteina to przyczyna największego kryzysu drugiej kadencji Trumpa, podważającego zaufanie wyborców do prezydenta i całej Partii Republikańskiej. Polityczne znaczenie tej sprawy uwypukla decyzja Johnsona, wynikająca z głębokich napięć pomiędzy Republikanami. Partię podzielił wewnętrzny konflikt między zwolennikami ochrony wizerunku i dobrego imienia prezydenta, a tymi, którzy są przychylni rosnącym naciskom na przejrzystość i odpowiedzialność ze strony wyborców, szczególnie utożsamiających się z ruchem MAGA. Sprawa Epsteina stanowiła paliwo polityczne dla Trumpa i skrajnych Republikanów w zeszłorocznej kampanii wyborczej, podczas której kładli nacisk na opublikowanie wszystkich związanych z nią dokumentów, w tym tzw. listy klientów. Jej istnienie potwierdziła w lutym br. prokurator generalna Pam Bondi, jednak obecnie wstrzymuje ona Departament Sprawiedliwości od działania. Budzi to wątpliwości co do ewentualnego tuszowania przez nią sprawy. Dotychczasowe próby odwrócenia uwagi opinii publicznej nie przyniosły rezultatów, dlatego niewykluczone, że administracja lub – co bardziej prawdopodobne – Kongres będą zmuszone doprowadzić do większej przejrzystości. Osłabienie zaufania wyborców może nieść konsekwencje dla Republikanów przed wyborami połówkowymi do Kongresu w listopadzie 2026 r.


 

Administracja prezydenta Donalda Trumpa ogłosiła 22 lipca br. decyzję o wycofaniu się Stanów Zjednoczonych z UNESCO – Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Edukacji, Nauki i Kultury. To krok mający przede wszystkim wyrazić poparcie USA dla Izraela.

Decyzja ta została uzasadniona trwającym od 2011 r. członkostwem Palestyny w UNESCO jako państwa. Ma się to przyczyniać do szerzenia antyizraelskiej retoryki w organizacji, zbyt dużego nacisku kładzionego na realizację celów zrównoważonego rozwoju ONZ i działań na rzecz rodzących podziały kwestii społecznych i kulturowych. Inaczej niż np. w przypadku WHO decyzja USA nie spowoduje poważniejszych konsekwencji dla UNESCO – w ostatnich latach mocno zrestrukturyzowała ona swoje źródła finansowania i amerykańska składka stanowi dla niej tylko 8% wpływów. Nadal będzie też możliwa współpraca organizacji z amerykańskimi uczelniami i sektorem prywatnym. Decyzja administracji Trumpa wpisuje się w intensyfikację działań USA wspierających politykę Izraela na arenie międzynarodowej. Należy do nich m.in. objęcie sankcjami sędziów Międzynarodowego Trybunału Karnego zaangażowanych w postępowania dotyczące izraelskich polityków oraz specjalnej sprawozdawczyni ONZ ds. okupowanych terytoriów palestyńskich Franceski Albanese. Zgodnie z regulacjami UNESCO Stany Zjednoczone przestaną być jej członkiem z końcem 2026 r. Będzie to już trzecie wyjście z organizacji – wcześniej opuszczały ją podczas prezydentury Ronalda Reagana i pierwszej prezydentury Trumpa.

O możliwości opuszczenia UNESCO przez USA pisał Szymon Zaręba
➡️

Utrecht Robin/ABACAPRESS.COM / Abaca Press / Forum


 

W odpowiedzi na groźby i serię środków, po które w ostatnich tygodniach sięgnęły władze USA przeciwko Brazylii, rząd Luli da Silvy starał się unikać konfrontacji i przygotowywał na potencjalne negatywne skutki karnych ceł. Działania USA doprowadziły do zaognienia napięć wśród głównych brazylijskich sił politycznych – lewicowego rządu Luli da Silvy i prawicy skupionej wokół b. prezydenta Jaira Bolsonaro, sądzonego za przygotowywanie zamachu stanu.

Próby negocjowania z partnerami w USA na różnych szczeblach nie uchroniły Brazylii od wprowadzenia karnych ceł w wysokości 50% na większość importu, sankcji wizowych m.in. na prokuratora generalnego i część sędziów Federalnego Sądu Najwyższego (STF) oraz ogłoszenia przez Donalda Trumpa 30 lipca stanu zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego ze strony Brazylii. Nie wiadomo, czy brazylijskie władze zdecydują się skorzystać z wprowadzonych niedawno przepisów, pozwalających na zastosowanie symetrycznych środków w odpowiedzi np. na karne cła innych państw, bo prezydent USA zagroził, że wówczas podwyższyłby obciążenia. Uzyskanie kompromisu utrudniają rozbieżności ideologiczne, jak i dotychczasowy brak wzajemnej woli do kontaktów władz obu państw na najwyższym szczeblu. Rząd Luli będzie więc przede wszystkim próbował pomóc branży rolno-spożywczej w złagodzeniu skutków amerykańskiej presji. Ponadto nie zgadza się on z zarzutami administracji Trumpa o prześladowaniu politycznym Jaira Bolsonaro, a winą za sankcje Stanów Zjednoczonych obarcza zwolenników b. prezydenta Brazylii. Presja USA i wewnętrzne spory związane z tą ingerencją będą miały wpływ na przebieg procesu prowadzącego do przyszłorocznych wyborów generalnych w Brazylii.


 

Prezydent Chile Gabriel Boric gościł 21 lipca kilku innych lewicowych przywódców z Ameryki Łacińskiej i Hiszpanii na spotkaniu wysokiego szczebla pt. „Democracia Siempre” (Demokracja zawsze). Celem spotkania miała być demonstracja poparcia dla demokracji i zacieśnienie współpracy na rzecz jej wzmacniania.

Wydarzenie, w którym udział wzięli prezydenci: Brazylii – Lula da Silva, Kolumbii – Gustavo Petro, Urugwaju – Yamandú Orsi oraz premier Hiszpanii – Pedro Sánchez, nawiązywało do spotkania pod hasłem „W obronie demokracji: walcząc z ekstremizmami” zwołanego na marginesie Zgromadzenia Ogólnego ONZ we wrześniu ub.r. z inicjatywy Luli i Sáncheza. Deklaracje z Santiago de Chile świadczyły o szerokim zakresie tematów dyskusji: obrona demokracji i multilateralizmu, dezinformacja i technologie cyfrowe oraz ekstremizmy i nierówności. Uczestniczącym liderom zależało jednak wyraźnie na wzmocnieniu wizerunku demokratycznej lewicy i swoim własnym jako pierwszoplanowych obrońców demokracji. Tym samym chcieli odpowiedzieć m.in. na zagrożenie, za jakie uznają rosnącą popularność skrajnej prawicy. To podejście wynika m.in. z obaw przed wygraną kandydatów konserwatywnych w nadchodzących wyborach w Chile, a w 2026 r. w Brazylii i Kolumbii. Mieści się w tym także zawoalowana kontestacja wobec polityki administracji Donalda Trumpa. Choć wspólny komunikat końcowy zawierał rozbudowaną diagnozę wyzwań oraz propozycje środków zaradczych, sygnatariusze ograniczyli się do napiętnowania antydemokratycznych zjawisk bez wymieniania z nazwy żadnego państwa.