Polska w świecie in statu nascendi
31.01.2024
PISM

Rosyjska agresja na Ukrainę uznawana jest za punkt zwrotny w polityce międzynarodowej. Użycie przez Rosję siły przeciwko Ukrainie zakończyło epokę ukształtowaną pod wpływem upadku żelaznej kurtyny, który stworzył wrażenie ostatecznego tryumfu wolności nad zniewoleniem. Entuzjazm społeczeństw udzielił się wówczas politykom i skłonił ich do angażowania się na rzecz jednoczenia Europy, przezwyciężania podziałów i opierania współpracy na założeniu, że po doświadczeniach dwóch wielkich wojen powszechnych żadne z państw europejskich nie może upatrywać swojego interesu w wybuchu kolejnej.

Tezę o rozstrzygającym zwycięstwie liberalnej demokracji nad totalitaryzmami i śmierci imperializmów narody położone między Niemcami a Rosją przyjmowały ambiwalentnie. Z entuzjazmem, gdyż otwierała im ona drogę do reintegracji z wolnym światem. Ale też z rezerwą – pomne tragicznych doświadczeń ostatnich trzech stuleci z nieufnością odnosiły się do stwierdzeń, że w Europie nastał wreszcie „pokój wieczny”. Biorąc pod uwagę, że pierwsze wystrzały obu wojen światowych padły właśnie na tym obszarze, w środku Europy, nastroje te łatwo zrozumieć.

Mimo to narody te z całych sił dążyły do wykorzystania dobrej koniunktury. Zawierały traktaty o granicach, przyjaźni i  dobro­sąsiedzkiej współpracy, starając się umocnić sprzyjające ich wolności, rozwojowi i bezpieczeństwie trendy. Reformowały gospodarkę i dokonywały transformacji ustrojowej, dostosowując się do standardów wolnego świata. Jednocześnie namawiały do pośpiechu w rozszerzaniu Sojuszu Północnoatlantyckiego i Unii Europejskiej.  

Sukces państw Europy Środkowej wniósł ważny wkład do nowego ładu europejskiego i wzmocnił wiarę w bezpieczeństwo kooperatywne, utwierdzając w przekonaniu kluczowych decydentów w Waszyngtonie, Londynie, Paryżu i Berlinie, że droga do pokoju w Europie prowadzi przez harmonizowanie modelu rozwoju w skali całego kontynentu, zaś środkiem do tego celu jest rozszerzanie NATO i Unii Europejskiej. Także dzięki determinacji państw Europy Środkowej NATO jest dziś sojuszem 30 państw, a w Unii Europejskiej integruje się 27 członków. Osiem państw nie zdążyło uzyskać statusu członkowskiego w czasach dobrej koniunktury i wciąż do Unii kandyduje.

Tymczasem nadchodzi nowa epoka. Dokonując agresji na Ukrainę, Rosja zerwała konsensus wokół zakazu uciekania się do wojny jako instrumentu polityki. Skończył się czas poszukiwania metod budowy Europy zjednoczonej, wolnej i pokojowej.

Jeszcze nie wiemy, jaka będzie ta nowa era. Nie potrafimy wskazać idei, która ją ostatecznie zdominuje. Nie znamy instytucjonalnego kształtu nowej rzeczywistości. Ale mamy już świadomość ryzyka, że nowe czasy mogą się różnić od poprzednich dążeniem do wygrania rywalizacji o globalną hegemonię, agresywnym gospodarczym protekcjonizmem, wznowieniem wyścigu zbrojeń – tym razem w obszarze sztucznej inteligencji i big data, czyli szybkiej analizy dużej ilości danych. Wszystko to w celu uzyskania przewagi umożliwiającej wygranie każdego zbrojnego konfliktu. Hegemonia na którymś z tych nowych pól może zaś umożliwić dyktowanie warunków i norm funkcjonowania nowego globalnego porządku.

Niestety wiemy z przeszłości, że każda wielka zmiana systemowa następowała wskutek powszechnej konflagracji zbrojnej. Dlatego ryzyko wybuchu kolejnej wielkiej wojny jest dziś największe od roku 1989, być może nawet od 1939. Zarządzanie tym ryzykiem stanowi największe wyzwanie dla każdego rządu w Europie i poza nią, ale szczególnie dla państw graniczących z Rosją. Dlatego dążenia do uniknięcia globalnej zbrojnej katastrofy muszą postępować równolegle do szybkiej modernizacji sił zbrojnych. W nowej epoce potencjał obronny Polski będzie decydował o jej przyszłości w dużo większym stopniu niż w ostatnich trzech dekadach.

Kości mogły zostać rzucone

Oś nowego światowego podziału została już zdefiniowana. Po jednej stronie mamy osłabionego globalnego hegemona – Stany Zjednoczone, wciąż dysponującego najpotężniejszą siecią sojuszy w historii i wiarygodnymi sojusznikami, którzy są zainteresowani wspólną z nimi obroną status quo. Amerykańskie interwencje w obu wojnach światowych były decydujące dla ich wyniku. W rezultacie Stany Zjednoczone osiągnęły kolosalną przewagę nad wszystkimi pozostałymi uczestnikami systemu światowego w każdym niemal obszarze, od potencjału polityczno-militarnego, przez gospodarczo-technologiczny, po idee i kulturę. Pod wpływem tej przewagi powstały wartości i granice obecnego systemu międzynarodowego, jego instytucje i normy. Ameryka jest jego najpotężniejszym beneficjentem i protektorem, dysponującym największymi zasobami nie tylko militarnymi, politycznymi, gospodarczymi, ale także prawnymi i instytucjonalnymi, które wraz z – de facto – monopolem na utrzymywanie globalnego odstraszania nuklearnego zapewniają jej przewagę konkurencyjną w atrakcyjności koalicyjnej nad wszystkimi strategicznymi rywalami lub konkurentami. Oczywiście, interesy amerykańskie nie zawsze w pełni harmonizują się z interesami ich sojuszników i partnerów. Dobrym przykładem jest polityka administracji prezydenta Joe Bidena wobec wojny rosyjsko-ukraińskiej. Ameryka wspiera obronę Ukrainy przed rosyjską agresją, ale dużo ważniejszym dla niej celem jest utrzymanie przez Stany Zjednoczone statusu monopolisty w zakresie globalnego odstraszania jądrowego. Dlatego niedopuszczenie do użycia przez Rosję broni jądrowej wobec Ukrainy jest dla Waszyngtonu ważniejsze niż szybkie odzyskanie przez Ukrainę suwerenności nad okupowanymi przez Rosję ukraińskimi terytoriami.

Choć dziś Pax Americana jest obiektem skoordynowanego ataku z wielu stron, Stany Zjednoczone wciąż są niezbędnym supermocarstwem, gwarantującym pokój w Europie, na Pacyfiku oraz na Bliskim i Środkowym Wschodzie. W amerykańskiej debacie słychać wprawdzie głosy, że Stany Zjednoczone nie będą w stanie udzielać pomocy jednocześnie Ukrainie i Izraelowi oraz że dawno utraciły zdolność do prowadzenia dwóch dużych wojen w tym samym czasie, jednak wciąż są jedynym mocarstwem zdolnym do jednoczesnego wysłania 8 (na 11 posiadanych) zespołów lotniskowców w różne części świata – czego właśnie jesteśmy świadkami jesienią 2023 r. – i wciąż są najbardziej innowacyjną gospodarką, atrakcyjną dla najbardziej błyskotliwych umysłów i projektów. Ameryka to w dalszym ciągu mocarstwo o największym potencjale adaptacji i przegrupowania sił, zdolne do szybkiego sformułowania skutecznej strategicznej odpowiedzi na najtrudniejsze wyzwania.

Po drugiej stronie barykady mamy „obóz niezadowolonych” z tego stanu rzeczy. To zbiór państw o zróżnicowanym potencjale, zdecydowanie mniej spójny, systemowo zatomizowany, z trudem tworzący instytucjonalne formy współpracy oraz o słabszej atrakcyjności sojuszniczej. Tym, co jednak łączy państwa tego zbioru, jest postrzeganie Pax Americana jako środowiska ograniczającego wzrost ich potencjału oddziaływania oraz możliwości poprawiania własnego statusu w świecie i dyktowania norm lepiej odpowiadających ich interesom.

Część państw tej grupy jest w sposób wiarygodny odstraszana przez Stany Zjednoczone, co odczuwa jako dotkliwy dyskomfort. W „grupie niezadowolonych” mamy więc Chiny – prężną i potężną gospodarkę świata dążącą do doścignięcia i przegonienia Ameryki, coraz mniej cierpliwie znoszącą funkcjonowanie w oparciu o normy systemu powstałego wskutek amerykańskiej dominacji. Mamy tu także Rosję, która od 2007 r. otwarcie kontestuje ład europejski, w tym europejską architekturę bezpieczeństwa opartą o amerykański system sojuszy i odstraszanie jądrowe.

Rosja oczekuje zmiany status quo w Europie i jest gotowa użyć siły do realizacji tego w celu. Konsekwentnie także dąży do zredukowania amerykańskich wpływów w Europie, a w optymalnym wariancie – do całkowitego wypchnięcia stamtąd Ameryki. Postrzega bowiem amerykańskie zaangażowanie w obronę pokoju w Europie jako ograniczające jej możliwości oddziaływania na sytuację polityczną na Starym Kontynencie. W grupie „niezadowolonych” mamy także Iran, Koreę Północną, a krąży wokół niej szereg innych państw – w tym i demokratycznych – które z różnych powodów czują się niekomfortowo, funkcjonując w ramach ładu Pax Americana, nie mają jednak ani woli, ani potencjału, aby samodzielnie rzucić Stanom Zjednoczonym kompleksowe wyzwanie. Są to natomiast państwa chętne do zawierania mniej lub bardziej taktycznych sojuszy osłabiających amerykańskie przewagi. Istnieje także pewna grupa państw, bliższych i dalszych sojuszników Ameryki, którzy w osłabieniu jej siły oddziaływania upatrują możliwość wynegocjowania dla siebie lepszego statusu w ramach istniejącego status quo, czyli wewnątrz amerykańskiej sieci sojuszy.

Europa i ryzyka jej dylematów

Skoro wiatr dziejów wciąga nas nieubłaganie w wir nowej epoki, to z jakimi strategicznymi interesami ją rozpoczynamy? W jaki sposób nie tylko zachować osiągnięcia ostatnich trzech dekad, ale poprawiać położenie Polski w porządku światowym in statu nascendi?

Po pierwsze, warto pamiętać, że status Polski będzie skorelowany ze strategicznym położeniem Europy, jej rolą i funkcją w toku zmagań między dwiema grupami państw. Europa jest i pozostanie sojusznikiem Ameryki. I choć w różnych europejskich stolicach można czasami usłyszeć westchnienia do jakiejś bliżej nieokreślonej neutralności wobec amerykańsko-chińskiej rywalizacji, to są one albo naiwne, albo oparte o myślenie życzeniowe zakładające, że jakimś cudem państwa europejskie będą mogły jednocześnie utrzymać intensywne relacje gospodarcze z Chinami oraz sojusz z Ameryką. Rzeczywistość polityczna i gospodarcza w coraz większym stopniu wskazuje, że w krótkookresowej perspektywie będzie to coraz trudniejsze, a w przypadku zaostrzenia się relacji amerykańsko-chińskich lub otwartego konfliktu po prostu niemożliwe. Jeśli na Pacyfiku zaczęliby ginąć amerykańscy żołnierze broniący demokratycznych sojuszników Ameryki, żadna administracja nie będzie bezczynnie się przyglądać „neutralności” europejskich sojuszników. Nie mówiąc już o tym, że amerykańska blokada morska zatrzyma cały globalny handel do i z Chin.

W przypadku najbardziej negatywnego scenariusza Polska nie będzie mieć prawdopodobnie luksusu wyboru. Rosja od lat z nadzieją patrzy na Chiny jako na potencjalny lodołamacz globalnego status quo i szykuje się do wykorzystania chińsko-amerykańskiej rywalizacji jako okazji do wytyczenia na nowo granic w Europie. To oznacza, że Polska powinna przekonywać swoich europejskich sojuszników, że metodą stwarzającą szansę na uniknięcie najgorszego z możliwych scenariuszy jest udział Europy w globalnym amerykańskim odstraszaniu obu głównych adwersarzy: Chin i Rosji, a nie próby budowania z nimi współzależności w nadziei, że koszty ich przerwania będą wpływać na kalkulacje decydentów w Pekinie i Moskwie, skłaniając ich do rezygnacji z użycia siły. Metoda ta – promowana zwłaszcza przez Niemcy – zawiodła w przypadku Rosji i nic nie wskazuje na to, aby miała się okazać skuteczna wobec Chin. Przeciwnie, zwiększa ona ryzyko wybuchu konfliktu poprzez osłabianie wiarygodności odstraszania i tworzenie iluzji możliwości uniknięcia części kosztów ekonomicznych użycia siły ze względu przyjęcie przez Pekin błędnego założenia, że Europa będzie mogła zachować neutralność.

Innym europejskim ryzykiem dla Polski w kontekście amerykańsko-chińskiej rywalizacji jest dążenie Niemiec i Francji do podporządkowania sobie kontroli nad politykami zagranicznymi wszystkich państw europejskich. Tego rodzaju aspiracje mają swoje źródło między innymi w głębokim uzależnieniu największych europejskich gospodarek od rynku chińskiego oraz w chęci wyeliminowania jakiejkolwiek potencjalnej europejskiej alternatywy dla polityki zagranicznej Niemiec i Francji. Każda taka alternatywa może bowiem podnosić rządom Niemiec i Francji koszty polityczne związane z dokonywanymi przez nich wyborami we własnej polityce i pomagać korygować ich błędy.

Najlepszą ilustracją problemu był rok 2022, gdy Polska, wraz z innymi państwami wschodniej flanki NATO oraz z Wielką Brytanią, poprzez politykę faktów dokonanych w pomocy Ukrainie generowała wewnętrzną krytykę stanowiska rządów Niemiec i Francji i zmuszała je do podążania za polskim przykładem. Niemieckie (i w mniejszym zakresie francuskie) elity polityczne uznały taką sytuację za niedopuszczalną. Doprowadzenie do europejskiego Gleichschaltung w kolejnych obszarach integracji europejskiej miałoby przynieść ostateczne wyeliminowanie takiej możliwości. Jednak z punktu widzenia żywotnych interesów bezpieczeństwa Polski i jej sojuszników, mających wspólną granicę z Rosją oraz zainteresowanych utrzymaniem i wzmocnieniem amerykańskiego zaangażowania w Europie, rozwiązania ograniczające możliwość silnego oddziaływania na kierunki i metody polityk zagranicznych największych gospodarek europejskich zmniejszałyby szansę na korygowanie ich błędów i osłabiały możliwość uczestniczenia Europy w globalnym odstraszaniu adwersarzy wolnego świata. W rozpoczynającej się epoce, przy wciąż dużym zróżnicowaniu państw europejskich, pogłębianie integracji europejskiej poprzez centralizację zarządzania (de facto dominację Niemiec i Francji w Unii Europejskiej) wspólnymi politykami jest tendencją zwiększającą, a nie ograniczającą, ryzyko wybuchu globalnego konfliktu.

Sojusz z Ameryką

Po drugie, Polska jest sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w obronie Pax Americana i znajduje się w opozycji wobec „grupy niezadowolonych”. Jest także żywotnie zainteresowana utrzymaniem amerykańskiej przewagi nad rywalami oraz wzmocnieniem potęgi USA. Wszystko dlatego, że Polska jest jednym z największych beneficjentów Pax Americana. To amerykańska interwencja w Europie w 1918 r. przywróciła państwo polskie na polityczną mapę świata i to amerykańskie zwycięstwo w zimnej wojnie – wraz z rozciągnięciem amerykańskiego parasola bezpieczeństwa na Europę Środkową – osłoniło Polskę przed rosyjskim imperializmem oraz niemieckimi dążeniami do zdominowania Europy Środkowej.

To dzięki amerykańskiemu parasolowi bezpieczeństwa Polska mogła po 1989 r. zacząć korzystać z tych samych warunków, które umożliwiły Europie Zachodniej odbudowę po II wojnie światowej i osiągnięcie rekordowego dobrobytu. Polska także stała się państwem zasobnym. Polacy nigdy wcześniej w całej swojej historii nie cieszyli się takim dobrobytem, do jakiego udało się doprowadzić dzięki zaangażowaniu Ameryki w utrzymywanie pokoju w Europie. To wielki sukces Polski, ale to także największy sukces amerykańskiej polityki zagranicznej w całej ich historii. Polska pomogła go osiągnąć. Dlatego, jeśli Stany Zjednoczone podejmą w przyszłości decyzję o przeformatowaniu własnego zaangażowania w Europie, zmniejszaniu jej skali i intensywności, skutkującym redukcją amerykańskiej obecności wojskowej w Europie, Polska będzie musiała zabiegać o to, by decyzje te nie dotyczyły amerykańskiej obecności w Polsce i na wschodniej flance NATO. Innymi słowy, gdyby Ameryka zaczęła wycofywać się z Europy, Polska musi dążyć do tego, by z jej terytorium Amerykanie wycofali się na samym końcu, czyli ostatniego dnia swojej obecności na Starym Kontynencie. 

Stany Zjednoczone jako europejskie mocarstwo umożliwiły również Polsce przezwyciężenie klątwy sąsiedztwa. Trudno wyobrazić sobie gorsze sąsiedztwo niż to wynikające z jednoczesnego graniczenia z imperialnymi, prącymi na Wschód Niemcami, i imperialną, prącą na Zachód Rosją. Polska odzyskała wolność dzięki wypchnięciu Rosji z Europy Środkowej i pokonaniu przez Stany Zjednoczone Niemiec, które następnie także dzięki polityce amerykańskiej zostały zjednoczone, co następnie umożliwiło odzyskanie przez Polskę suwerenności. 

W rezultacie tej samej amerykańskiej polityki Polska została członkiem amerykańskiego sojuszu gwarantującego bezpieczeństwo europejskim sojusznikom Stanów Zjednoczonych. Tego, co znaczy zmarnować koniunkturę, doświadczają właśnie Ukraińcy. Gdy pojawiła się możliwość, aby zbiec z łagru narodów, prowadzili politykę równej odległości do Moskwy i Waszyngtonu/Brukseli. Innymi słowy, zamiast jak narody Europy Środkowej uciekać, huśtali się na drzwiach do własnego więzienia.

Wobec Rosji z Niemcami? Z Ukrainą? Wspólnie?

Dzięki temu, że Stany Zjednoczone zdecydowały się zostać mocarstwem europejskim, po zjednoczeniu Niemcy stały się – po raz pierwszy w historii – sojusznikiem Polski. Bez wątpienia z polskiego punktu widzenia to przewrót kopernikański. Niemcy po roku 1989 stały się najważniejszym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w Europie i podwykonawcą globalnego Pax Americana na kontynencie. Ale od trzydziestu lat nie graniczą już ani z Rosją, ani z terytoriami, na których stacjonują jej wojska, co fundamentalnie zmieniło ich percepcję zagrożeń i skłoniło do ponadnormatywnej konsumpcji pokojowej renty. Niemcy stały się tłuste gospodarczo, ale przestały być silne militarnie.

W rezultacie zamiast zbliżyć się do swoich nowych sojuszników z Europy Środkowej i ich percepcji zagrożeń Niemcy się od nich oddalały, dążąc przy tym do uzyskania przewagi w Europie poprzez uzyskanie od Rosji preferencyjnego dostępu do jej zasobów energetycznych, a od Chin – preferencji w dostępie do ich rynku.

Zaraz po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej uważałem, że jest szansa na niemiecko-polski tandem w sprawach Europy Wschodniej. Niemcy uznały jednak Rosję za swój priorytet i dążyły do zmonopolizowania polityki Unii Europejskiej wobec Rosji, poświęcając interesy bezpieczeństwa swoich sojuszników ze wschodniej flanki NATO. Stało się tak również dlatego, że niemiecką pozycję międzynarodową determinuje głównie ich siła gospodarcza.

Możliwości aktywnego kształtowania otoczenia międzynarodowego Niemcy zyskują przede wszystkim poprzez integrację w Unii Europejskiej oraz wspólny rynek i walutę, a docelowo także wspólną politykę zagraniczną. Dlatego Niemcy dążą do przeforsowania takiego mechanizmu podejmowania decyzji w UE w sprawach polityki zagranicznej, który umożliwiłby Berlinowi narzucanie wszystkim innym państwom członkowskich własnych politycznych preferencji, zgodnych z interesami gospodarczymi Niemiec. Kryterium to spełnia metoda podejmowania decyzji w trybie kwalifikowanej większości głosów (QMV).

W ten sposób kompensują swoje ograniczenia ujęte syntetycznie w formule Henry’ego Kissingera „za duże na Europę, za małe na świat”. Uzależnienie Niemiec od instrumentu wzmacniania wpływu w postaci integracji europejskiej jest konsekwencją braku innych atrybutów mocarstwowych, jak stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, posiadanie broni jądrowej i strukturalne deficyty w sferze potencjału wojskowego.

Poważnym ograniczeniem dla realizacji niemieckich aspiracji międzynarodowych jest wynikający z obciążeń historycznych ambiwalentny stosunek Niemców do siły militarnej. Większość klasy politycznej preferuje zaangażowanie w sferze dyplomatycznej, humanitarnej oraz działania prewencyjne odnośnie do konfliktów. Przynależność do Sojuszu Północnoatlantyckiego oraz korzystanie ze współpracy wojskowej z USA dla zapewnienia własnego bezpieczeństwa w połączeniu z percepcją braku klasycznych zagrożeń w sferze obronnej przyczyniły się do wieloletniego niedofinansowania sił zbrojnych. Rosnące ambicje zwiększenia własnego potencjału w tym zakresie dla aktywnej roli w zarządzaniu kryzysowym w sąsiedztwie UE, a także próby modernizacji armii do celów obronnych napotykały opór części klasy politycznej, zwłaszcza ze strony ugrupowań lewicowych, oraz niechęć opinii publicznej.

Po napaści Rosji na Ukrainę zainicjowany został zwrot w polityce Niemiec (Zeitenwende), którego głównym elementem jest utworzenie funduszu celowego w wysokości 100 mld euro na wzmocnienie Bundeswehry. Mimo stopniowego zwiększania budżetu obronnego w ostatnich latach i puli środków inwestycyjnych w formie funduszu celowego Niemcy nie wypełniają celu w ramach NATO przeznaczania 2% PKB na budżet obronny. Wciąż nie dostosowały się do uwarunkowań nowej ery i istnieje poważne ryzyko, że będą opóźniać dostosowywanie się innych sojuszników, aby ukrywać własne zapóźnienia. 

Pakt muszkieterów na wschodniej flance NATO

Stopień zagrożenia rosyjskim imperializmem Niemiec i ich sojuszników graniczących z Rosją, w tym Polski, jest różny. Niemcy dla ratowania swojej skóry zawsze mogą próbować poświęcić wschodnich sojuszników. Rosja o tym dobrze wie, co może mieć wpływ na wybór przez nią taktyki, gdyby zdecydowała się na kolejną agresję zbrojną. Nie twierdzę, że w takiej sytuacji Niemcy zawiodą swych sojuszników. Faktem jest jednak, że w przeciwieństwie do Finlandii, państw bałtyckich, Polski i Ukrainy mają jedną opcję więcej w arsenale możliwych  reakcji.

Dlatego Polska musi stale wzmacniać swoją zdolność do mobilizowania regionu i budowania z nim wspólnego stanowiska od Finlandii po Ukrainę i dalej Rumunię, Bułgarię i Turcję. Wszyscy sąsiedzi Rosji zwiększają skuteczność oddziaływania, działając wspólnie: „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Ale osiągnięcie takiej zdolności będzie dla Polski oznaczało konieczność i umiejętność samoograniczania się.

Poza Ukrainą i Polską, Rosja sąsiaduje z narodami małymi, znacznie mniej od Rosjan liczebnymi. Od wieków uciekała się wobec nich do argumentu siły opartej o masę (liczebność), w myśl tezy: „Nas jest więcej, więc zachowajcie się racjonalnie. Wasz opór jest beznadziejny”.

Dlatego właśnie Polska, ze względu na swój większy potencjał demograficzny, polityczny, gospodarczy i militarny, jest antytezą Rosji i tworzy wraz z sąsiadami zaporę przed rosyjskimi tendencjami imperialnymi, odwołując się do wspólnego hasła: „Równi z równymi, wolni z wolnymi”. Polska powinna tak rozbudować swój potencjał obronny, aby była w stanie udzielić natychmiastowej pomocy militarnej zagrożonym sojusznikom na wschodniej flance NATO: Litwie, Łotwie, Estonii, Finlandii i Szwecji. Nawet gdyby w początkowej fazie konfliktu amerykańska interwencja militarna miała się opóźniać. A także wiarygodnie grozić ustanowieniem własnej killing zone, sięgającej w głąb terytorium Rosji i Białorusi na minimum 300 km.

Dysponowanie przez Polskę takim wojskowym potencjałem będzie sprzyjać kształtowaniu wspólnego stanowiska regionu na forum zarówno NATO, jak i Unii Europejskiej oraz zwiększać potencjał odstraszania NATO. Polska za kryterium własnego sukcesu powinna uznawać uzyskiwanie takiego wspólnego stanowiska. Mniej istotne powinno być to, kto jest jego wyrazicielem. Tak rozumiem polskie samoograniczanie się.

Strategiczną częścią regionu Europy Środkowej i wschodniej flanki NATO musi być Ukraina. Zarówno krótkoterminowo – ze względu na to, że wzięła na siebie najpotężniejsze uderzenie Rosji wymierzone w status quo w Europie – jak i długoterminowo, ponieważ Polska i Ukraina mogą, łącząc swoje potencjały, stworzyć jedną ze skutecznych zapór przeciwko rosyjskim imperialnym aspiracjom. Tak długo jak Stany Zjednoczone bronią pokoju w Europie, nie będzie raczej takiej konieczności, ale Polska musi mieć na uwadze wariant, w którym ze względu albo na kwestie wewnętrzne, albo na zaangażowanie w innym miejscu świata nie będą mogły tego zadania w pełni realizować. Na taką okoliczność w polskim arsenale politycznym powinna istnieć opcja wojskowej, strategicznej współpracy polsko-ukraińskiej.

W Europie nie ma zbyt wielu wariantów dla stworzenia zapory przeciwko Rosji. Mogą ją próbować powstrzymywać albo Polska wraz z Niemcami, albo Polska wraz z Ukrainą. Kłopot polega na tym, że model z udziałem Niemiec będzie miał słabości, o których wspomniałem wyżej. Na podstawie doświadczeń historycznych w Moskwie szybko zostałaby przetestowana hipoteza, że Berlin postawiony przed wyborem: Rosja albo Ukraina, będzie walczył z własnym instynktem, podpowiadającym, by wybrać Rosję. Podobnie, jeśli Niemcy musieliby rozstrzygnąć dylemat: Rosja czy Polska, ponownie może wziąć górę tradycja stawiania na Rosję. Siłą wzmacniającą tendencje do takich, a nie innych niemieckich wyborów nie jest wyłącznie tradycja historyczna, lecz także fakt, że Niemcy nie mają wspólnej granicy z Rosją i są od niej oddzielone terytoriami sojuszników. To stwarza pokusę, aby instrumentarium środków służących zwiększaniu bezpieczeństwa Niemiec uzupełniać o możliwość rezygnacji z obrony przed Rosją żywotnych interesów bezpieczeństwa ich środkowoeuropejskich sojuszników. Rezygnacja ta nie musiałaby nawet przybrać formy decyzji niemieckiego rządu, ale wystarczyłby brak społecznego poparcia dla zaangażowania Bundeswehry w obronę sojuszników, co w najlepszym razie uruchomiłoby długotrwałą polityczną debatę w Niemczech, de facto paraliżującą niemiecką zdolność do działania w obronie sojuszników. Próba walki z własnymi tradycjami i instynktami może zawsze obniżać szybkość i skuteczność niemieckich reakcji. A czas reakcji może się okazać kluczowy dla planów Rosji. Dlatego rygiel stworzony przez Niemcy i Polskę Rosja poddawałaby nieustannym testom, destabilizując sytuację w Europie.

Jestem natomiast przekonany, że gdyby w Rosji stawiano sobie kiedyś pytanie, jak zachowa się Polska w obliczu dylematu: Rosja czy Ukraina? – to szybko doszliby tam do konkluzji, że Polska zawsze wybierze Ukrainę. Dlatego też współpraca polsko-ukraińska tworzy silniejszy efekt odstraszający i perspektywę znacznie większej stabilizacji w Europie niż jej alternatywa w postaci rygla niemiecko-polskiego. Po prostu, państwa sąsiadujące z Rosją, nie posiadając kontrolowanej przez siebie głębi strategicznej, są pozbawione możliwości rozważania zwiększania własnego bezpieczeństwa poprzez nieudzielenie pomocy zaatakowanemu przez Rosję sąsiadowi.

Oczywiście, niniejszy szkic jest bardzo dużym uproszczeniem – wszak w rzeczywistości blok państw zainteresowanych powstrzymywaniem, a w optymalnym wariancie złamaniem rosyjskiego potencjału imperialnego, jest dużo bardziej rozbudowany. Można sobie wyobrazić wiele wariantów pośrednich, łącznie z modelem niemiecko-polsko-ukraińskiej współpracy dla powstrzymywania Rosji. Tyle tylko że wiarygodność takiego – być może optymalnego – wariantu byłaby uzależniona od jakości współpracy polsko-ukraińskiej, i w znacznie mniejszym stopniu polsko-niemieckiej. Rosja bowiem zawsze będzie miała nadzieję na wbicie klina między Niemcy i ich środkowoeuropejskich sojuszników, z Ukrainą włącznie, a jednocześnie będzie uznawać podobne próby wobec osi Warszawa–Kijów za znacznie mniej perspektywiczne. Dlatego Polska powinna dążyć do włączenia Ukrainy w każdy format regionalnej i ponadregionalnej współpracy, w tym do jej członkostwa w NATO i Unii Europejskiej, aby z jednej strony zwiększyć ukraiński potencjał odstraszania, a z drugiej podzielić się ryzykiem związanym ze wspólnym z Ukrainą powstrzymywaniem Rosji.

Rosyjska agresja na Ukrainę doprowadziła do zaangażowania się Stanów Zjednoczonych – po raz pierwszy w ich historii – w obronę pokoju w Europie Wschodniej. Kwestię tego, dlaczego w Waszyngtonie podjęto taką decyzję, odłóżmy w tej chwili na bok. Z polskiego punktu widzenia jest to wydarzenie poprawiające nasze położenie strategiczne. Ameryka jest obecna na naszym przedpolu i chociaż nie uczestniczy w jego obronie bezpośrednio, nie wysyła swoich żołnierzy na Ukrainę, to dzięki jej pomocy Ukraina jest w stanie stawiać Rosji skuteczny opór, kupując Polsce, NATO i Stanom Zjednoczonym czas niezbędny do przygotowania się do funkcjonowania w nowej epoce.

Ale trzeba patrzeć w przyszłość. W interesie Polski leży przekształcenie tego zaangażowania Stanów Zjednoczonych w zjawisko trwałe i długoterminowe. A to oznacza konieczność dążenia do włączenia Ukrainy w amerykański system globalnych sojuszy i polityki odstraszania. Osobiście uważam, że Ukraina zostanie członkiem NATO. Co do zasady, ta decyzja została już podjęta przez administrację republikańską George’a W. Busha na szczycie NATO w Bukareszcie w roku 2008, a następnie potwierdzona przez administrację demokratyczną Bidena na szczycie NATO w Wilnie w 2023. Nie mamy więc do czynienia z kwestią: czy, ale: kiedy i w jakich okolicznościach. Powtarza się sytuacja, którą znamy z polskiego doświadczenia. Na przełomie 1993 i 1994 r. administracja Billa Clintona doszła do wniosku, że w interesie Stanów Zjednoczonych leży umocnienie bezpieczeństwa w Europie poprzez harmonizację jego systemowych uwarunkowań za pomocą rozszerzenia NATO.

Zagrożenie ze strony Rosji nie przeminie

W dającej się przewidzieć perspektywie Rosja pozostanie państwem rewizjonistycznym – konsekwentnie będzie dążyć do odzyskania utraconego pod koniec XX wieku imperium. To dążenie będzie zaś stwarzać największe zagrożenie dla pokoju w Europie. W sposób bezpośredni zaś będzie zagrażać sąsiadom Rosji, przede wszystkim Ukrainie, Białorusi, Mołdawii i Gruzji. Tak długo bowiem jak Stany Zjednoczone są mocarstwem europejskim zaangażowanym w utrzymywanie pokoju w Europie, tak długo najbardziej zagrożone rosyjskim rewizjonizmem są państwa europejskie sąsiadujące z Rosją, ale niezwiązane sojuszem ze Stanami Zjednoczonymi.

Rosja w obecnej formie państwowej będzie konsekwentnie dążyć do odzyskania utraconego w poprzedniej epoce statusu europejskiego i globalnego mocarstwa, gdyż tylko ten status gwarantuje jej udział w decyzjach na temat politycznego i instytucjonalnego kształtu Europy oraz jej politycznej mapy. Nie ma tu miejsca na ponowne przytaczanie całej argumentacji udowadniającej, że Rosja dąży i będzie dążyć – co najmniej tak długo, jak rządzi nią Putin – do odzyskania w świecie statusu, jakim cieszył się Związek Sowiecki.

Putin nigdy nie ukrywał swoich aspiracji i konsekwentnie je światu komunikował. Prasa rosyjska po jego wyborze na urząd prezydenta ogłosiła w Rosji „epokę restauracji”.

Pierwszym jej symbolem było przywrócenie hymnu Związku Sowieckiego jako hymnu państwowego Rosji – stało się to kilka miesięcy po dojściu Putina do władzy w 2000 r. Od roku 2001 Putin próbował przekonać Europę do utworzenia wielkiej wspólnej przestrzeni współpracy od Lizbony po Władywostok. Idea sprowadzała się do podziału Europy na dwa obszary paralelnej integracji: na Zachód od aktualnych granic Rosji integracja miała się odbywać w Unii Europejskiej, na wschodzie zaś Rosja miała integrować byłe państwa Związku Sowieckiego w Unii Euroazjatyckiej. W istocie rzeczy chodziło o przywrócenie Rosji strefy wpływów.

W 2005 r. Putin stwierdził w wywiadzie, że konferencja w Jałcie stworzyła modelowe rozwiązanie dla ładu światowego, a kilka miesięcy później – że rozpad Związku Sowieckiego „był największą katastrofą geopolityczną” w historii. Na konferencji w Monachium w 2007 r. Putin zakomunikował, że Rosja jest niezadowolona
z post-pojałtańskiego ładu i że NATO powinno się cofnąć do granic sprzed 1997 r., czyli sprzed rozszerzenia o Polskę, Czechy i Węgry. W 2008 r. na szczycie NATO w Bukareszcie ogłosił, że nie uważa Ukrainy za niepodległe państwo, mogące przystąpić do Sojuszu, oraz że jeśli Ukraina będzie do tego dążyć, Rosja odbierze jej Krym. Latem 2008 r. Rosja dokonała agresji na Gruzję. W listopadzie 2009 r. Rosja wysunęła propozycję nowego traktatu o bezpieczeństwie europejskim, który zmierzał de facto do przyznania jej prawa do wytyczania własnej strefy wpływów, gdyż jego sygnatariusze mieli się powstrzymać od naruszania interesów bezpieczeństwa stron, pozostawiając Rosji dowolność zarówno w definiowaniu terminu „interesy bezpieczeństwa”, jak i w określaniu, na czym miałoby polegać ich naruszenie. Była to kolejna tego rodzaju próba. W 2014 r. Rosja dokonała agresji na Ukrainę i aneksji Krymu, a w lutym 2022 r. wznowiła wojnę z Ukrainą, dążąc do zajęcia Kijowa.

Rosja jest skazana na uciekanie się do siły lub groźby jej użycia w celu poprawy własnego statusu drogą wymuszania ustępstw, gdyż jej model rozwoju jest nieefektywny i nieatrakcyjny. Nikt nie chce się z Rosją dobrowolnie integrować, więc Rosja integruje siłą. Ograniczeniem dla jej stosowania jest zaś Pax Americana i amerykańska sieć sojuszy.

Chiński lodołamacz

Z tego powodu Rosja jest zainteresowana obaleniem amerykańskiej hegemonii, co najmniej w jej europejskim wymiarze, i aktywnie poszukuje możliwości zredukowania przewagi Ameryki. Upatruje swojej szansy w aspiracjach Chin do zastąpienia Stanów Zjednoczonych na pozycji globalnego hegemona. Chiny – podobnie jak Rosja – dążą do zarządzania fazą przejściową w zmianie porządku międzynarodowego i zanim nadejdzie dla nich chwila tryumfu i zastąpienia Stanów Zjednoczonych na pozycji jedynego globalnego supermocarstwa, chcą doprowadzić do globalnego przetargu, w wyniku którego Stany Zjednoczone miałyby się zgodzić na amerykańsko-chiński układ z Tordesillas, przyznający Chinom własną strefę wpływów. 

Dążenia Chin do poprawy własnego położenia w obecnym systemie światowym mogłyby być dla Polski neutralne, gdyby nie oznaczały redukcji potencjału Stanów Zjednoczonych oraz ich zdolności do obrony pokoju w Europie. A także gdyby nie wiązały się z groźbą podjęcia przez Rosję próby rewizji ładu europejskiego i jej zachodnich granic, czego nie może ona przeprowadzić bez użycia siły w warunkach pokoju w Europie.

Zarówno Rosja, jak i Chiny traktują wojnę rosyjsko-ukraińską jako instrument wymuszania ustępstw na Stanach Zjednoczonych i ich sojusznikach. Dlatego wojna ta ma charakter systemowy. Może stanowić preludium do globalnej konflagracji, ale może również doprowadzić do rozwiązania tymczasowego, pauzy strategicznej w rywalizacji o globalne przywództwo.

W ciągu ostatnich trzech dekad Polska stała się jednym z najzamożniejszych państw świata i w dalszym ciągu szybko się rozwija. Stwarza to szansę na zwiększanie polskiego udziału w aktywnym kształtowaniu wspólnej odpowiedzi wolnego świata na zagrożenia i wyzwania dla globalnego pokoju, którego Polska jest jednym z głównych beneficjentów. Stany Zjednoczone będą w najbliższych latach opracowywać swoją nową globalną strategię obrony Pax Americana. Polska ma zbyt wiele do stracenia, aby w tych pracach nie uczestniczyć. Gdy powstawał poprzedni porządek światowy, trzydzieści lat temu, Polska była raczej przedmiotem zachodzących procesów politycznych w świecie niż ich podmiotem. Dziś ma szansę wpływać na kształtowanie politycznej globalnej rzeczywistości, gdyż jest wysuniętą kasztelanią Pax Americana, odpowiadającą za bezpieczeństwo wschodniej flanki NATO. Poprzednią epokę charakteryzował prymat interesów gospodarczych nad interesami bezpieczeństwa i obrony, w nowej epoce będzie odwrotnie – to obrona będzie miała prymat nad gospodarką. Trzeba mieć na uwadze, że dostosowanie się do nowych uwarunkowań musi następować szybko i czas ma większe znaczenie niż precyzja i proceduralne doktrynerstwo. Jest tak dlatego, że decyzje podejmowane dziś determinują nasz potencjał odstraszania i obrony na dekadę i dalej. Opóźnienia w tym procesie, które spowodujemy dziś, mogą sprawić, że następne pokolenie nie będzie w stanie odeprzeć rosyjskiej agresji, bo swoją opieszałością pozbawimy je koniecznych do tego zdolności. Punktem wyjścia do naszych rozważań powinna być zawsze odpowiedź na pytanie, jak zabezpieczać polskie interesy i jaką rolę Polska powinna odgrywać w nowej amerykańskiej strategii i sieci sojuszy, oraz odpowiednio do tego dostosowywać programy rozwoju gospodarczego, kapitału ludzkiego i potencjału militarnego. Liczy się każda chwila, gdyż w nowej globalnej erze opóźnienia mogą zabijać.

***

Brutalna rosyjska agresja przeciwko Ukrainie pozostaje w centrum zainteresowania analityków i komentatorów polityki międzynarodowej. Aktualne pozostają także pytania o skalę skutecznej pomocy Zachodu dla walczącej Ukrainy i o sposoby zadania Rosji wojennej klęski. W związku z tymi zagadnieniami publikujemy tekst wykładu profesora Eliota A. Cohena wygłoszonego w Kijowie w czerwcu br.

Tematem przewodnim tego numeru „Polskiego Przeglądu Dyplomatycznego” jest rywalizacja amerykańsko-chińska na Indo-
-Pacyfiku, a także konsekwencje, jakie dla UE niósłby ewentualny konflikt wokół Tajwanu w sferze obronności i ekonomii.

Dział Opinie zawiera cztery teksty znawców problematyki polityki Chin oraz gospodarczych powiązań Europy z tym państwem. Michał Lubina przedstawia, w jaki sposób rywalizacja amerykańsko-chińska jest postrzegana przez rosyjskie elity polityczne. Jakub Jakóbowski i Maciej Kalwasiński opisują możliwe implikacje konfliktu wokół Tajwanu dla gospodarki UE. Polityczne i ekonomiczne ryzyka dla Polski, Niemiec i całej UE analizuje także Tomasz Morozowski. Tematem artykułu Petera Hefele są natomiast rozważania o przyszłości stosunków między UE i Chinami.

Dział Eseje rozpoczyna się tekstem Marcina Przychodniaka, który zarysowuje stanowisko ChRL wobec wojny na Ukrainie oraz wobec NATO. O roli Indo-Pacyfiku w polityce zagranicznej Wielkiej Brytanii pisze Przemysław Biskup.

Kolejne dwa teksty są powiązane z sytuacją w dwóch punktach zapalnych w stosunkach międzynarodowych – Jakub Pieńkowski analizuje sytuację w Mołdawii w obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainę, a Michał Wojnarowicz przypomina politykę Donalda Trumpa wobec Izraela i Bliskiego Wschodu oraz prognozuje, jak mogłaby ona wyglądać, gdyby ten kontrowersyjny polityk zwyciężył w przyszłorocznych wyborach prezydenckich w USA.

Na oddzielną uwagę zasługuje tekst Macieja Pawłowskiego na temat wyborów parlamentarnych w Hiszpanii. Autor opisuje w nim meandry hiszpańskiego systemu politycznego i wskazuje na liczne trudności, które muszą pokonywać liderzy polityczni, by móc sformować stabilny rząd.

Publikujemy dwa artykuły wiążące obecną sytuację w Europie z historią najnowszą. François Heisbourg stawia pytanie o dziedzictwo Konrada Adenauera w kontekście wojny na Ukrainie. Z kolei Jacek Czaputowicz przybliża postać brytyjskiego polityka i dyplomaty sir Malcolma Rifkinda.

Na zakończenie proponujemy tekst Zuzanny Nowak i Stefanii Kolarz na temat roli zwierząt, a zwłaszcza psów w protokole dyplomatycznym i szerzej – w stosunkach międzynarodowych.

W dziale Archiwum publikujemy bardzo interesujący dokument związany z nieobecną w polskiej pamięci historycznej francuską ofensywą w kraju Saary z września 1939 r.

Życzymy Państwu ciekawej i inspirującej lektury.