Niemiecki lodowiec
10.03.2023

Wkrótce minie rok od momentu wznowienia przez Rosję agresji na Ukrainę. W ciągu kilkunastu miesięcy wygłoszono setki przemówień, opublikowano tysiące tekstów opisujących znaczenie wojny rosyjsko-ukraińskiej dla świata i naszej przyszłości. Najwięcej znakomitych przemówień wygłosił prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, który w ciągu roku stał się symbolem walki o wolność i niepodległość, symbolem oporu przeciwko kolonializmowi i imperialnej agresji. Został współczesnym „złotym standardem” demokratycznego przywódcy, którego rolą społeczną jest definiowanie politycznych odpowiedzi na próbę narzucenia światu archaicznej, antydemokratycznej, imperialnej wizji świata, opartej o prymat siły ponad wszelkim prawem, prawem do wolności i samostanowienia, a nawet humanitarnym prawem wojny.

Do standardu Zełenskiego i jego apeli o stawienie czoła temu uniwersalnemu wyzwaniu musieli się, chcąc nie chcąc, odnieść i dostosowywać inni przywódcy wolnego świata. Prezydent Ukrainy zyskał bowiem globalny autorytet, który pozwalał mu odwoływać się bezpośrednio do wszystkich demokratycznych społeczeństw. W ten sposób wytworzyło się sprzężenie zwrotne. Demokratyczne społeczeństwa, przyznając polityczną rację Zełenskiemu, zaczęły oczekiwać od własnych przywódców polityki zgodnej z definiowaną przez niego linią[1]. Innymi słowy, prezydent Ukrainy uzyskał wpływ na kształtowanie polityki demokratycznego świata, w tym największych mocarstw, wobec własnego kraju, a także wobec Rosji. Z tego właśnie powodu administracja prezydenta Joe Bidena dążyła do zaproszenia w grudniu 2022 r. Zełenskiego do Waszyngtonu i zorganizowania jego wystąpienia w Kongresie, tuż przed głosowaniem nad kolejnym pakietem finansowym umożliwiającym kontynuowanie amerykańskiego wsparcia militarnego dla Ukrainy. Siła przekonywania Zełenskiego stała się dla administracji Bidena nie do pogardzenia w kontekście pozyskania poparcia amerykańskich podatników dla polityki administracji w sprawie Ukrainy i Rosji. To realna sytuacja, która często jednak umyka z pola widzenia wielu tzw. realistom.

Fiasko politycznej kampanii odstraszania Rosji – bo tak należy ją podsumować – prowadzonej na przełomie 2021 i 2022 r. przez Stany Zjednoczone, ze wsparciem europejskich sojuszników; wznowienie rosyjskiej agresji na Ukrainę oraz stawienie przez nią skutecznego oporu doprowadziły do politycznego trzęsienia ziemi w Europie. Szwecja i Finlandia dokonały najbardziej radykalnego politycznego zwrotu i zrezygnowały ze swojej tradycyjnej polityki nieprzystępowania do sojuszy obronnych. Państwa wschodniej flanki NATO przyspieszyły modernizację własnych sił zbrojnych. Rząd Niemiec zapowiedział porzucenie skompromitowanej polityki wschodniej, zakładającej wpływanie na Rosję poprzez współpracę, a także pomoc Ukrainie w odparciu agresji i radykalne zwiększenie wydatków na politykę obronną… Niestety, na deklaracjach się skończyło.

 „Niestety, Niemcy utraciły część zaufania, które zbudowały w Europie w ostatnich trzech dekadach, z powodu swojej nieprzejednanej postawy w sprawie Nord Stream 2 – długo planowanego, a obecnie zawieszonego projektu gazociągu z Rosją – oraz niebezpiecznego uzależnienia od rosyjskiej energii – pisał latem 2022 r. na łamach portalu „Foreign Affairs” Wolfgang Ischinger. – Na europejskie wątpliwości nałożyło się mało entuzjastyczne stanowisko Berlina w sprawie dostaw broni na Ukrainę. Kiedy w lipcu kanclerz Olaf Scholz przedstawił na forum Unii Europejskiej kilka ważnych propozycji, w tym dotyczących reformy procesu decyzyjnego w polityce zagranicznej UE, nie było zaskoczeniem, że niektóre wschodnie kraje członkowskie nie wykazały zbytniego entuzjazmu. Zakwestionowały arogancję takich inicjatyw ze strony kraju, który w kwestii Ukrainy znacznie częściej podążał za swoimi partnerami, niż im przewodził, i który przez tak długi czas, ich zdaniem, uparcie odmawiał wysłuchania swoich partnerów w kwestii Rosji i energii”[2]. Opis skutków fiaska niemieckiej polityki wobec Ukrainy – a zwłaszcza Rosji – przedstawiony przez Ischingera wypada uznać i tak za bardzo łagodny.

Niemcy okazały się wielkim lodowcem i nawet nagła zmiana klimatu nie ma natychmiastowego wpływu na jego wielkość i szybkość przemieszczania się. To, co topnieje najszybciej, to wiarygodność międzynarodowa Niemiec.

Niemal wszyscy sojusznicy Niemiec na wschód od Berlina oczekiwali, że wznowienie rosyjskiej agresji na Ukrainę, które unaoczniło klęskę założeń niemieckiej polityki wschodniej nie tylko ostatnich trzech dekad, ale zwłaszcza od początku rosyjskiej napaści na Ukrainę w 2014 r. spowoduje, że na gruzach niemieckiej starej Ostpolitik powstanie wreszcie Neue Ostpolitik, a Niemcy w końcu zaczną prowadzić wobec Rosji politykę na miarę swoich aspiracji do moralnego przywództwa w Europie i świecie oraz swojego gospodarczego potencjału. Im dłużej oczekiwane zmiany nie następowały, tym bardziej rosło zniecierpliwienie.

W ciągu ostatniego roku na wszystkich spotkaniach z przed­stawicielami państw Europy Północnej i Środkowej, politykami, dyplomatami, ekspertami i dziennikarzami – których to spotkań było naprawdę dużo – dominowało poczucie frustracji polityką Niemiec ostatnich ośmiu lat. Warto omówić część argumentów, jakie w tych moich rozmowach można było usłyszeć.

Po 2014 r., mimo powrotu Rosji do zbrojnej napaści jako instrumentu polityki, aneksji Krymu, okupacji Donbasu, złamania wszystkich zobowiązań prawnomiędzynarodowych, tworzących architekturę bezpieczeństwa w Europie, Berlin nie zmienił prawie nic w swoim podejściu do Moskwy. Wciąż przekonywał wszystkich naokoło, że intensyfikowanie współpracy z Rosją, wychodzenie naprzeciw jej postulatom to najlepszy sposób zapewnienia pokoju w Europie. Niemcy nie tylko nie zrezygnowały z importu rosyjskiego gazu przez Nord Stream 1, ale jeszcze pogłębiły swoje uzależnienie, decydując się na budowę Nord Stream 2, który miał pozwolić Rosji na wzięcie Ukrainy w kleszcze szantażu energetycznego. Jednocześnie wielkie niemieckie banki budowały zaufanie Rosji, piorąc miliardy euro wyprowadzane z jej systemu finansowego przez rosyjskie służby specjalne i powiązanych z Kremlem „biznesmenów”[3], a dyplomacja niemiecka proponowała ograniczenie obecności sił NATO na wschodniej flance, w ramach środków budowy zaufania. Wtedy, gdy potrzebna była zdecydowana reakcja i wzmacnianie wiarygodności polityki odstraszania, Berlin wychodził do Rosji z kolejnymi ofertami dialogu, którego koszty mieli jednak ponosić nie Niemcy, ale ich sojusznicy na wschodniej flance NATO i ich bezpieczeństwo[4].

Dużą rolę w przyjęciu tej niebezpiecznej polityki odegrała tradycja niemieckiej Ostpolitik. Niemcy mogły się z niej wycofać po rosyjskiej napaści na Ukrainę w 2014 r., ale nie wykorzystały tej szansy. W ten sposób stworzyły polityczne warunki dla kolejnej rosyjskiej agresji. Na wschód od Berlina – mam na myśli sojuszników Niemiec – uważa się, że to był największy polityczny błąd Niemiec w ostatnich trzech dekadach.

Co się na niego złożyło? Dlaczego w sytuacji, gdy Rosja użyła metody szantażu wojną, zmarnowano tę okazję do dostosowania niemieckiej, a tym samym europejskiej polityki do nowych okoliczności? Odpowiedzi padały różne. Część moich rozmówców wskazywała na niemiecką tradycję i przyjęcie przez niemieckie elity polityczne fałszywego założenia, że raz sprawdzona polityka, która w przeszłości przyniosła sukces, będzie skuteczna zawsze, niezależnie od okoliczności.

Niemiecka Ostpolitik w ostatnich dekadach zimnej wojny miała na celu stworzenie w relacjach z Rosją uwarunkowań politycznych, które przybliżałyby perspektywę zjednoczenia obu państw niemieckich. Upadek muru berlińskiego i likwidacja podziału kraju zostały uznane w Niemczech za dowód na skuteczność polityki kształtowania zmian politycznych w Europie poprzez zacieśnianie polityczno-gospodarczych współzależności między demokratycznymi Niemcami i niedemokratyczną, sowiecką Rosją. Skoro polityka ta przyniosła tak potężną stopę zwrotu w postaci zakończenia zimnej wojny i zjednoczenia Niemiec, to kontynuowanie niemieckich politycznych inwestycji w relacje z Rosją było naturalne i stało się odtąd elementem ogólnoniemieckiego politycznego konsensu.

Problem polegał na tym, że ten sam czynnik, który umożliwił zjednoczenie Niemiec, czyli bankructwo ustroju komunistycznego jako efektywnego systemu pomnażania dobrobytu – i w efekcie osłabienie atrakcyjności i potęgi Związku Sowieckiego – umożliwił także emancypację zniewolonych przez niego narodów Europy Środkowej i Wschodniej. Siłą dezintegrującą imperium sowieckie stały się prodemokratyczne ruchy w republikach związkowych, które z różnych powodów zjednoczyły się wokół aspiracji niepodległościowych i dążyły do ograniczenia, a następnie wyzwolenia się z politycznej zależności od kolonialnego centrum władzy w Moskwie.

W tym samym czasie Niemcy, niesione entuzjazmem sukcesu swojej polityki, kontynuowały polityczne inwestycje w relacje ze Związkiem Sowieckim. Kanclerz Helmut Kohl – jak dowodzą ostatnio odtajnione niemieckie dokumenty dyplomatyczne – uważał rozpad Związku Sowieckiego „za sprzeczny z interesami Niemiec”. Dostrzegał historyczną szansę w zacieśnianiu relacji Berlina z Moskwą. „Być może uda nam się teraz naprawić to, co w tym stuleciu poszło nie tak”. Po II wojnie światowej, w której zginęły miliony ludzi i w wyniku której doszło do podziału Niemiec, Kohl miał nadzieję otworzyć nowy rozdział w stosunkach z Moskwą i zadośćuczynić Rosji za hitlerowską agresję w czerwcu 1941 r.

Jeden z polityków z naszego regionu zwrócił mi uwagę, że dokładnie tego samego argumentu trzydzieści lat później użył prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier w wywiadzie dla niemieckiej gazety, uzasadniając współpracę niemiecko-rosyjską w budowie gazociągu Nord Stream 2: „Dla nas, Niemców, ma to zupełnie inny wymiar: patrzymy na bardzo burzliwą historię z Rosją. Były fazy owocnego partnerstwa, ale jeszcze więcej czasów straszliwego rozlewu krwi. 22 czerwca [2021 r.] przypada 80. rocznica rozpoczęcia niemieckiej inwazji na Związek Sowiecki. Ofiarą wojny padło ponad 20 milionów jego mieszkańców. Nie usprawiedliwia to żadnych złych działań w dzisiejszej polityce rosyjskiej, ale nie możemy tracić z oczu szerszego obrazu. Tak, żyjemy w teraźniejszości trudnego związku, ale jest przeszłość przed i przyszłość po”[5].

Komentator „Financial Times” w następujący sposób skomentował argumentację prezydenta Niemiec: „Problem z obroną przez Steinmeiera [gazociągu] Nord Stream 2 jako spłaty moralnego długu wobec Rosji polega na tym, że prezydent nie wspomniał o innych krajach, które w latach 1939–1945 zostały zniszczone przez nazistów […]. Rosjanie nie są jedynym narodem sukcesyjnym pod względem długów moralnych […]. Partnerstwo Niemiec z Rosją w sprawie Nord Stream 2 budzi niepokój w tych częściach Europy Środkowej i Wschodniej, gdzie pamięć historyczna sięga wieków. Polska została na 123 lata wymazana z mapy Europy z powodu trzech rozbiorów w latach 1772–1795, przeprowadzonych głównie przez Prusy i Rosję. Pakt nazistowsko-sowiecki z 1939 r. był wstępem do kolejnej dwustronnej agresji na Polskę […]. Wypowiedź Steinmeiera podkreśla jednak, że dla wielu niemieckich polityków i przedsiębiorców Rosja pozostaje przypadkiem wyjątkowym”[6].

Trudno o lepszy komentarz. Przedkładanie przez niemieckie elity długów moralnych wobec Rosji nad długi moralne wobec Polski, Białorusi i Ukrainy, na których terytoriach Niemcy w rzeczywistości prowadziły swoją kolonialną, eksterminacyjną politykę podczas II wojny światowej, czy też nad interesy bezpieczeństwa Estończyków, Łotyszy i Litwinów, którzy utracili niepodległość na pół wieku, w dużej mierze na skutek niemieckich działań, nawiązywało do tradycji Niemiec imperialnych, niedemokratycznych. W tym sensie podważało tezę o rozliczeniu się współczesnych Niemiec z własną kolonialną i imperialną przeszłością

Trzydzieści lat temu niemiecki minister spraw zagranicznych Hans-Dietrich Genscher przekonywał, że przystąpienie wyzwolonych z sowieckiej zależności państw Europy Środkowej i Wschodniej do NATO „nie leży w interesie” Niemiec. Wprawdzie mają one prawo ubiegać się o członkostwo, ale polityka Niemiec powinna zmierzać do tego, aby „z tego prawa nie skorzystały”.

Zamiast dostrzec szansę na stworzenie demokratycznego, antyimperialnego sojuszu wraz z narodami Europy Środkowej i Wschodniej, zrzucającymi jarzmo rosyjskiego kolonializmu, Niemcy wolały podtrzymywać upadające imperium, a następnie minimalizować rosyjskie straty. W następnych latach podejście to zostało zniuansowane. Gdy administracja prezydenta Billa Clintona opowiedziała się za rozszerzeniem NATO, Niemcy stały się najaktywniejszym sojusznikiem Ameryki w tym procesie. Wspierały także koncepcję tej administracji, aby „wyjść naprzeciw” obawom Rosji i podpisać z nią deklarację wykluczającą możliwość rozlokowania „poważnych sił” wojskowych NATO na terytoriach państw Europy Środkowej i Wschodniej przystępujących do Sojuszu.

Akt stanowiący NATO–Rosja opierał się na założeniu, że jak długo Rosja będzie prowadzić politykę pokojową i przestrzegać prawa międzynarodowego, w tym szanować suwerenność i integralność terytorialną swoich sąsiadów, tak długo nie będzie zachodziła konieczność rozmieszczenia ani sił, ani potencjału jądrowego Sojuszu na jego wschodniej flance. Założenia te zostały jednak przez Rosję wielokrotnie złamane[7]. Berlin znowu zmarnował szansę, aby wyciągnąć z tego faktu polityczne konsekwencje i zażądać wycofania się Sojuszu z zobowiązań ujętych w deklaracji NATO–Rosja z 1997 r. Takie stanowisko sprzyjało w sposób oczywisty interesom rosyjskim, a było sprzeczne z interesami sojuszników Niemiec ze wschodniej flanki.

Zwłaszcza w państwach bałtyckich nowa Realpolitik, zapoczątkowana przez Kohla i Genschera, nie budziła żadnej sympatii. Oznaczała w praktyce nie tylko brak poparcia dla dekolonizacji Europy Wschodniej, ale wręcz przymykanie oczu na sowieckie zbrodnie. Kilka dni po szturmie sowieckich sił specjalnych na wieżę telewizyjną w Wilnie 13 stycznia 1991 r., w efekcie którego śmierć poniosło 14 litewskich działaczy niepodległościowych, miała miejsca rozmowa telefoniczna Kohla z Gorbaczowem. „Obaj wymienili «serdeczne pozdrowienia». Gorbaczow skarżył się, że nie da się iść do przodu «bez pewnych surowych środków», co brzmiało tak, jakby miał na myśli Wilno. Odpowiedź Kohla: «W polityce każdy musi być gotowy również na objazdy. Ważne jest, aby nie stracić z oczu celu». Gorbaczow na zakończenie powiedział, że «bardzo ceni» stanowisko kanclerza. Jak wynika z protokołu, słowo Litwa nie zostało wypowiedziane ani razu”[8]. Do tej tradycji nawiązywało niestety kontunuowanie przez Niemcy współpracy z Rosją, pomimo rosyjskiej agresji na Gruzję, napaści na Ukrainę, rosyjskiej interwencji w Syrii, wreszcie prób otrucia rosyjskich opozycjonistów i dysydentów, w tym także na terytorium państw członkowskich NATO, a nawet w samym Berlinie.

Tak ukształtowała się nowa odsłona niemieckiej Ostpolitik, która z jednej strony kontynuowała tradycję przewodzenia przez Niemcy w tworzeniu politycznych mostów między Rosją i demokratycznym Zachodem, z drugiej utrudniała adaptację Europy, Unii Europejskiej i szerzej wolnego świata do rosnącej agresywności Rosji. Cechą charakterystyczną niemieckiej polityki stało się używanie pojęcia Ostpolitik jako synonimu polityki wobec Rosji i przedkładanie interesów rosyjskich nad interesy nie tylko innych państw Europy Wschodniej sąsiadujących z Unią Europejską, ale także formalnych niemieckich sojuszników z Europy Środkowej i Wschodniej graniczących z Rosją[9].

Oczywiście, zdarzały się wyjątki, które do dziś są przytaczane jako argument na rzecz tezy, że możliwa była alternatywna polityka Niemiec wobec Rosji. Jedną z takich sytuacji był szczyt Unia Europejska – Rosja w Samarze w 2007 r., gdy kanclerz Niemiec Angela Merkel, pełniąca funkcję przewodniczącej Rady Europejskiej, wymusiła na Putinie wycofanie embarga na polskie mięso eksportowane do Rosji i w ten sposób sprzeciwiła się rosyjskim próbom zainicjowania podziałów wewnątrz Unii. W tym kontekście można także wspomnieć o niezablokowaniu przez Niemcy rozszerzenia NATO i Unii Europejskiej na Wschód. Tyle tylko, że oba procesy rozszerzeniowe były przedsięwzięciem korzystnym dla wszystkich uczestników, a z pewnością jednym z jego największych beneficjentów były właśnie Niemcy. Niemiecka wymiana handlowa z nowymi członkami Unii Europejskiej z Europy Środkowej wkrótce przekroczyła poziom niemieckiej wymiany handlowej z Rosją. Wydawać by się mogło, że tak oczywisty fakt powinien wpłynąć na postrzeganie politycznych priorytetów przez niemiecką elitę polityczną, przywiązaną w końcu do tradycji Realpolitik. Interesy przed sentymentami. Nic z tego. Sentyment do Rosji, „potrzeba spłacania moralnych/historycznych długów”, a nade wszystko pokusa uzyskania konkurencyjnej przewagi w Unii Europejskiej dzięki dostępowi do tańszych rosyjskich surowców energetycznych sprawiały, że Niemcy ignorowały ostrzeżenia sojuszników, iż coraz bardziej agresywna Rosja może chcieć wykorzystać gospodarcze współzależności jako narzędzie szantażu energetycznego, a nawet jako instrument wspierający agresję. Za to co chwila wychodziły z nowymi politycznymi inicjatywami – a to proponując „Partnerstwo dla modernizacji”, tuż po rosyjskiej agresji na Gruzję, a to „selektywne zaangażowanie” w relacjach z Rosją po aneksji Krymu…

W rezultacie ukształtował się model relacji niemiecko-rosyjskich zakładający pobieranie przez Niemcy renty ekonomicznej w zamian za „zrozumienie” dla rosyjskich postulatów politycznych. Obrona tego modelu była często prowadzona przez niemiecką dyplomację z całą bezwzględnością, bez zważania na fundamentalną sojuszniczą lojalność, a niekiedy także na wspólnotowy charakter instytucji europejskich.

Sytuacja stała się wręcz kuriozalna po rosyjskiej agresji na Ukrainę i aneksji Krymu w 2014 r. Rząd niemiecki nie tylko przestał już udawać, że nie uczestniczy w budowie rosyjskich gazociągów pod Bałtykiem i że – jak utrzymywał wcześniej – jest to projekt ściśle biznesowy, ale także zaczął go bezwzględnie forsować środkami politycznymi. Próbował go też przedstawić jako „projekt europejski”, czyli służący interesom wszystkich państw członkowskich UE, co było już wyjątkowo bezczelnym nadużyciem.

W tym samym czasie, mimo wzrostu zagrożenia dla wschodniej flanki NATO i toczącej się w jej bezpośrednim sąsiedztwie wojny rosyjsko-ukraińskiej, Berlin najpierw sprzeciwiał się adaptacji Sojuszu do nowych uwarunkowań strategicznych za pomocą rozlokowania w państwach bałtyckich batalionowych grup bojowych w celu zwiększenia potencjału obronnego i wiarygodności odstraszania NATO. Niemiecka minister obrony Ursula von der Leyen publicznie zwalczała ideę budowy baz wojskowych NATO na terytoriach państw wschodniej flanki jako element polityki adaptacji Sojuszu do nowych okoliczności strategicznych wynikających z rosyjskiej agresji na Ukrainę[10]. Następnie Berlin twierdził, że opracowywanie planów obronnych przez Sojusz dla wschodniej flanki jest przedwczesne, i próbował je zablokować, wreszcie sprzeciwiał się nawet organizowaniu ćwiczeń NATO na wschodniej flance, uznając je za pobrzękiwanie szabelką i prowokowanie Rosji[11].

Berlinowi pamięta się w całym regionie, że torpedował dozbrajanie Ukrainy zarówno po rosyjskiej agresji na Ukrainę i aneksji Krymu w 2014 r., jak i tuż przed jej wznowieniem w lutym 2022 r. Uzasadniał to koniecznością „nieprowokowania Rosji”, ale nie można zaprzeczyć, że w swej istocie polityka ta leżała bardziej w interesie Moskwy niż Tallina, Rygi, Warszawy czy Kijowa.

To tylko zarys fotografii niemieckiej polityki wobec Rosji ostatnich trzech dekad w świadomości elit Europy Północnej i Środkowej, a także Ukrainy, sam wierzchołek góry lodowej. Nie ma tu miejsca na przypominanie o innych niemieckich inicjatywach wynikających z przedkładania groźnych dla Europy relacji z agresywną Rosją nad współpracę z sojusznikami i dozbrajanie Ukrainy – w końcu rosyjskiej ofiary agresji. Jest to jednak konieczne dla zrozumienia kontekstu, w którym na wschodniej flance Unii Europejskiej i NATO słuchano przemówienia kanclerza Niemiec Olafa Scholza w dniu 27 lutego 2022 r., a więc natychmiast po wznowieniu przez Rosję agresji na Ukrainę.

Był to z pewnością moment historyczny, napełniający nadzieją, że Niemcy przejrzały na oczy i odtąd, pod presją dramatycznych faktów, przestaną w końcu bronić rosyjskich interesów w Europie, a zaczną współtworzyć prawdziwą wspólnotę wartości i interesów z Ukrainą i swoimi sojusznikami z wschodniej flanki NATO i Unii Europejskiej. Warto zacytować obszerny fragment tego wystąpienia kanclerza Niemiec:

Dwudziesty czwarty lutego 2022 r. stanowi przełomowy moment w historii naszego kontynentu. Atakując Ukrainę, prezydent Rosji dokonał agresji z zimną krwią. Tylko z jednego powodu: wolność narodu ukraińskiego zagraża jego własnemu opresyjnemu reżimowi. [...] Jest to naruszenie prawa międzynarodowego. Nikt i nic nie może tego usprawiedliwić. […] Przerażająca niesprawiedliwość, ból narodu ukraińskiego – to wszystko dotyka nas wszystkich bardzo głęboko. […] świat nie będzie już taki sam jak przedtem. […] Sedno sprawy tkwi w tym, czy siła może mieć pierwszeństwo przed prawem. Czy pozwolimy Putinowi cofnąć zegar do dziewiętnastego wieku i epoki wielkich mocarstw? Czy też mamy w sobie siłę, by powstrzymać takich podżegaczy wojennych jak Putin?

Moskwa – która jest przecież stałym członkiem Rady Bezpie­czeństwa – zdołała uniknąć ocenzurowania jedynie poprzez odwołanie się do weta. Co za hańba! Prezydent Putin zawsze mówi o niepodzielnym bezpieczeństwie. Jednak tym, do czego tak naprawdę teraz dąży, jest podział kontynentu na dobrze znane stare strefy wpływów za pomocą siły zbrojnej. Ma to konsekwencje dla bezpieczeństwa w Europie. Tak, w dłuższej perspektywie bezpieczeństwo w Europie nie może być osiągnięte w opozycji do Rosji. Ale w przewidywalnej przyszłości Putin zagraża temu bezpieczeństwu.

Dlatego mówię bardzo wyraźnie, że przyjmujemy wyzwanie, które przed nami stoi – z jasną determinacją […] musimy wspierać Ukrainę w tej rozpaczliwej sytuacji […], musimy zawrócić Putina z ścieżki wojny […], [trzeba] zapobiec rozlewaniu się wojny Putina na inne kraje w Europie[12].

Minął rok. Pojawiło się w Niemczech nie tylko zrozumienie, ale także zapotrzebowanie na dokonanie zmiany w polityce wschodniej. Niemieckie społeczeństwo oraz duża część klasy politycznej zaczęły domagać się od kanclerza Scholza wywiązania się z jego politycznych deklaracji. W lipcu 2022 r. 70% respondentów w Niemczech uważało za właściwe, aby Niemcy udzielały pomocy Ukrainie w odpieraniu rosyjskiej agresji[13]. Niemniej nawet mimo tak zdecydowanego poparcia dla Ukrainy wśród niemieckiego społeczeństwa to właśnie Niemcy stały się w minionym roku antytezą demokratycznego przywództwa w obliczu wyzwania rzuconego światu przez rosyjski imperializm.

Niemcy udzielają Ukrainie pomocy finansowej i humanitarnej, stopniowo zwiększają swoją rolę w dostawach uzbrojenia, choć trudno nie odnieść wrażenia, że w tej ostatniej dziedzinie zwlekają z dostawami tak długo, jak się tylko da, i przekazują wsparcie tak minimalne, jak się tylko da. W ciągu roku nie nastąpił także znaczący postęp w modernizacji niemieckiego przemysłu obronnego i dostosowaniu go do uwarunkowań czasu wojny w Europie. Podsumowując – zapowiadana Zeitenwende dokonuje się w tempie ruchu lodowca.

Pojawia się zatem pytanie, jakiej zmiany oczekuje się od Niemiec? Po pierwsze, zgodnej z kierunkiem politycznym wyznaczonym przez kanclerza Scholza w przemówieniu z 27 lutego 2022 r. Po drugie, „zwrot” musi się dokonać szybko, w przeciwnym razie nie będzie można w ogóle mówić o politycznym zwrocie, ale o szybkiej utracie zaufania sojuszników.

Mowa Scholza była z pewnością jednym z najlepszych przemówień wygłoszonych przez przywódców wolnego świata w związku z rosyjską agresją. Definiowała problem, zapowiadała zmianę dotychczasowej polityki i wskazywała metody postępowania – pomoc dla Ukrainy w odparciu agresji, wsparcie dla sojuszników, tak aby nie dopuścić do rozszerzenia się konfliktu, dostosowanie polityki obronnej i bezpieczeństwa Niemiec do nowych uwarunkowań geo­strategicznych, zwiększenie nakładów na obronność.

Ale przemówienie to okazało się pustą retoryką – a może nawet było socjotechnicznym trickiem, który miał odwrócić uwagę od konieczności rozliczenia niemieckiej polityki wobec Rosji i Ukrainy ostatnich trzech dekad?

Tymczasem świat demokratyczny takiego rozliczenia od Nie­miec oczekuje. W niemieckiej służbie dyplomatycznej wciąż służą dyplomaci, którzy odgrywali rolę – nieraz bardzo brutalnych i aroganckich – buldożerów torujących drogę kolejnym nitkom Nord Streamu, także zawłaszczając w tym celu, wspólnotową przecież w założeniu, Europejską Służbę Działań Zewnętrznych. Czy ci sami ludzie, którzy bezwzględnie zwalczali wewnątrz sojuszniczą krytykę ignorowania przez Niemcy nasilających się sygnałów alarmowych o rosyjskim zagrożeniu dla pokoju, mają dziś przewodzić polityce odpierania rosyjskiej agresji? – pytają w nieoficjalnych rozmowach politycy i dyplomaci z państw wschodniej flanki NATO. Wciąż spotyka się niemieckich urzędników, którzy raptem kilka lat wcześniej ze swadą występowali przeciwko przyznaniu Ukrainie perspektywy członkostwa w Unii Europejskiej i NATO, a z Ukraińców i ich europejskich aspiracji czynili zakładników niemieckiej polityki wobec Rosji.

Polityka, która okazała się błędna, powinna zostać nie tylko porzucona, ale i potępiona.

Niemcy powinny być liderem w dozbrajaniu Ukrainy. Powinny uruchomić program kupowania dla niej uzbrojenia na całym świecie, jeśli ich własne zasoby okazałyby się niewystarczające. Powinny dążyć do uzyskania od Ukrainy odpuszczenia swoich politycznych grzechów – także poprzez zaangażowanie we wspieranie procesu akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej i NATO.

Tymczasem zbyt wiele elementów tradycyjnego w ostatnich latach niemieckiego podejścia do Rosji i Ukrainy wciąż pobrzmiewa w niemieckiej debacie publicznej o polityce zagranicznej. Wciąż upowszechniane są w niej tezy zgodne z rosyjską linią propagandową, a w warunkach rosyjskiej agresji można mówić o wspieraniu przez wielu uczestników niemieckiego dyskursu rosyjskiej kampanii wojennej. Do tego stopnia, że można było odnieść wrażenie, iż większym politycznym kłopotem dla Berlina jest to, że Ukraińcy się skutecznie przed rosyjską agresją bronią, niż sam fakt rosyjskiej zbrojnej na nich napaści[14].

Ograniczony udział Niemiec – biorąc pod uwagę ogromny potencjał, jakim dysponują – w udzielaniu Ukrainie pomocy wojskowej generuje jaskrawą asymetrię między zaangażowaniem Stanów Zjednoczonych we wspieranie Ukrainy w odparciu agresji a zaangażowaniem Europy.

Trzy dekady po zakończeniu zimnej wojny państwa europejskie w dalszym ciągu nie są zdolne do obrony pokoju w Europie, ze względu na brak nie tylko własnych zdolności, ale także politycznej woli – i za ten stan rzeczy odpowiadają głównie Niemcy. Sytuacja ta już tworzy w stosunkach transatlantyckich polityczne napięcia, które w przyszłości mogą się nasilać, a być może doprowadzą do ograniczenia amerykańskiego zaangażowania w utrzymywanie pokoju w Europie. Wypchnięcie Stanów Zjednoczonych z Europy było od zakończenia II wojny światowej głównym celem sowieckiej i rosyjskiej polityki w Europie. Także z tego powodu brak zaangażowania Berlina w uzbrajanie Ukrainy de facto czyni go instrumentem w rosyjskiej strategii.

Zeitenwende jest dziś niezbędna do odzyskania przez Niemcy sojuszniczej wiarygodności. Jeśli Berlin nie złoży parasola ochraniającego rosyjskie interesy w Europie, każda niemiecka inicjatywa będzie odbierana z rezerwą, a obecność niemieckich żołnierzy na wschodniej flance NATO będzie postrzegana bardziej jako ryzyko niż korzyść.

Oczywiście należy zdawać sobie sprawę, że kreślony tu obraz jest pewnym uproszczeniem. Zapowiedź politycznego zwrotu sformułowana przez kanclerza Scholza adresowana była na rynek wewnętrzny. To był przekaz skierowany do Niemców. I w Niemczech toczy się gorąca publiczna i polityczna debata na temat polityki Niemiec wobec Rosji i broniącej się przed jej napaścią Ukrainy. Gorące dyskusje toczą się także wewnątrz partii politycznych tworzących rząd. Dałoby się również napisać artykuł o podziale wewnątrz SPD i słabości politycznej kanclerza Scholza. Tyle tylko, że z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora to są sprawy trzeciorzędne. W sytuacji gdy Ukraina walczy o życie własne i innych Europejczyków, próbując powstrzymać rosyjski imperializm, który zagraża całej Europie, nie jest czas na to, by ekscytować się poziomem publicznych dyskusji. Potrzebna jest kompleksowa europejska strategia zwycięstwa nad rosyjskim imperializmem, w której kluczową rolę powinny odgrywać Ukraina, dostarczająca do niej swoich żołnierzy, Stany Zjednoczone, dostarczające brakujących w Europie zdolności; Unia Europejska, stymulująca zmiany w europejskiej polityce przemysłowej i koordynująca proces osłabiania rosyjskiego potencjału obronnego za pomocą sankcji gospodarczych i handlowych nakładanych na Rosję, Niemcy, jako państwo kluczowe w inicjowaniu procesu decyzyjnego w Europie i relacjach transatlantyckich, Polska i państwa wschodniej flanki NATO, mające najdłuższe doświadczenie w stawianiu skutecznego oporu rosyjskiemu imperializmowi. Synergia tych potencjałów gwarantuje skuteczne stawienie czoła rosyjskim imperialnym ambicjom.

Świat wolny i demokratyczny w największym stopniu jest zainteresowany zmianą polityki Niemiec, gdyż jej brak, ociężałość lub wadliwość stają się atutami w polityce autorytarnych rywali. Tym samym osłabiają zdolność do zwarcia szyków w obronie ładu międzynarodowego opartego na prawie międzynarodowym, a przez to stają się zagrożeniem dla pokoju w Europie i dobrobytu jej mieszkańców.

Faktem jest, że nic, lub niewiele, w Europie nie jest możliwe bez udziału Niemiec. Gdy w Waszyngtonie pojawia się zniecierpliwienie, że w sytuacji zagrożenia pokoju w Europie to na Stany Zjednoczone spada w pierwszym rzędzie obowiązek jego obrony, w dużej części jest to sprawa deficytów w polityce niemieckiej. Jak można by było je uzupełnić?  

Po pierwsze: size matters – rozmiar ma znaczenie. Mam na myśli użytek, jaki robią Niemcy ze swojej wielkości i potencjału. Bardzo często przeradza się on niestety w argument siły – niemieckiej racji ma być przyznawana słuszność ze względu na fakt, że są największym i najbogatszym państwem w Unii Europejskiej. Często to przekonanie jest uzupełnione zmerkantylizowanym patrzeniem na świat, w tym świat międzynarodowej polityki: skoro Niemcy są państwem wielkim i bogatym i mają ponosić proporcjonalnie największy wkład, domagają się proporcjonalnej ilości głosów w debacie o strategii tej spółki. Do tego dochodzi brutalna niemiecka tradycja transakcyjna. Tradycja, która w pewnych sytuacjach bywa po prostu żenująca. Prezydent Zełenski sugerował w jednym z wywiadów, że nawet wówczas, gdy na Kijów leciały rosyjskie bomby, Berlin domagał się politycznych koncesji w zamian za swoją pomoc dla Ukrainy[15]. Ślad takiego podejścia można odnaleźć także w próbie uzależnienia niemieckiej zgody na akcesję Ukrainy do Unii Europejskiej od takiej reformy systemu decyzyjnego Unii, w wyniku którego uzyskałby one większą możliwość forsowania w niej własnej polityki i interesów.    

To podejście jest szczególnie wyraźnie widoczne w polityce Niemiec w Unii Europejskiej, czego ilustracją są żądania uznania ich przywództwa w Unii oraz reformy systemu podejmowania decyzji w sprawach polityki zagranicznej i bezpieczeństwa poprzez wprowadzenie systemu głosowania większościowego. System taki preferuje oczywiście dużych członków UE i ułatwia przegłosowywanie koalicji państw małych i średnich. Już samą możliwość, że Polska i Ukraina, razem liczące 80 mln obywateli, uzyskałyby taką samą siłę głosów co 80-milionowe Niemcy, uważa się w Niemczech za niekorzystną dla nich. Naprawdę trudno zrozumieć dlaczego[16].

Warto przy tym zauważyć, że te same Niemcy sprzeciwiają się wprowadzeniu systemu głosowania większościowego w NATO. To wymowne. Problem z traktowaniem stosunków międzynarodowych jak spółki akcyjnej polega na tym, że narusza ono demokratyczną zasadę suwerennej równości państw, co zawsze ma destrukcyjny skutek dla dobra wspólnoty i w przeszłości wielokrotnie było przyczyną rozpadu sojuszy.

Diagnoza przemian ładu światowego w kierunku wielobiegunowości i rywalizacji systemowej łączy się w Niemczech z narastającymi obawami o perspektywy utrzymania podstaw własnego dobrobytu. Niemiecka retoryka o konieczności wiązania sił przez państwa UE wobec nowych wyzwań międzynarodowych zderza się jednak niejednokrotnie z priorytetyzowaniem własnego interesu, czego przykładem może być model polityki energetycznej, bądź przyjęte z dystansem przez partnerów ze strefy euro działania osłonowe wobec aprecjacji cen energii, które naruszają równą konkurencję na wspólnym rynku, uprzywilejowując przemysł niemiecki.

Niemcy są zbyt duże, by ich unilateralne działania w ramach wspólnoty politycznej, jaką jest UE, amortyzować, jak to może mieć miejsce w przypadku mniejszych państw członkowskich.

Dlatego Zeitenwende powinna prowadzić do demokratyzacji polityki zagranicznej Niemiec, rozumianej jako szanowanie demokratycznego charakteru stosunków międzynarodowych i interesów mniejszych sojuszników i partnerów. Wolny świat potrzebuje Niemiec, które ze względu na dobro wspólne demokratycznej wspólnoty potrafią się samoograniczyć. Europa potrzebuje Niemiec, które wykorzystują własny potencjał nie po to, aby przewodzić, nie zważając na to, czy ktoś za ich przywództwem ma ochotę podążać, czy nie, ale aby umożliwiać Europie działanie. Niemcy powinny być bardziej animatorem (enabler) europejskiego konsensu niż wodzem.    

Po drugie: style matters – styl ma znaczenie. Aby Niemcy mogły pełnić w Europie rolę animatora konsensu, muszą być zdolne do zdemokratyzowania sposobu, w jaki prowadzą własną politykę zagraniczną, i uczynienia go bardziej transparentnym dla partnerów i własnej opinii publicznej. Niedopuszczalne jest posługiwanie się kłamstwem jako instrumentem realizacji własnych celów politycznych. Nie ma tu miejsca na szersze przytaczanie dowodów, ale niemieckie zaangażowanie w budowę Nord Streamu i próby jego politycznej osłony są prawdziwą ich kopalnią.

Po trzecie: timing matters – czas reakcji ma znaczenie. Nikomu nie uda się pełnić funkcji animatora konsensu, jeśli w procesie podejmowania decyzji jest maruderem. To znaczy – jeśli inni muszą wywierać na niego presję, aby zrobił to, co dla wszystkich innych dawno stało się oczywiste i co zrobić należy.

Po czwarte: history matters. Niemiecka przeszłość wciąż zobowiązuje do podwyższonego poczucia odpowiedzialności w polityce zagranicznej. Duża część niemieckiej klasy politycznej trzyma się jednak starych założeń i ocen, negatywnie zweryfikowanych przez rosyjską agresję wobec Ukrainy.

Dla zapewnienia bezpieczeństwa w Europie niezbędny jest zwiększony i zdecydowany niemiecki wysiłek na rzecz zwiększenia zdolności obronnych. Towarzyszyć powinna mu jednak także zwiększona gotowość do prowadzenia dialogu z państwami o większej ekspozycji na zagrożenia płynące z Rosji i większe uwrażliwienie na ich interesy bezpieczeństwa. Z historii XX wieku wyniosły one ważną lekcję, a mianowicie – że nie jest możliwy kompromis między wolnością i zniewoleniem, między pragnieniem suwerennej egzystencji i imperialnym dążeniem do podporządkowania. Imperializm nie poszukuje dialogu zmierzającego do kompromisu, gdyż jest do niego systemowo niezdolny, pragnie złamania jego uczestników i podporządkowania ich sobie. Niemcy powinny przyjąć i zaadaptować do własnej polityki doświadczenia narodów Europy Wschodniej – w przeciwnym wypadku, ze względu na własną imperialną przeszłość, będą podejrzewane o imperialne skłonności i gotowość porozumiewania z autorytarnymi potęgami poza plecami sojuszników. Takie Niemcy nie doprowadzą do odzyskania przez Europę politycznego dynamizmu. 

Po piąte: restraint matters – nie da się animować konsensu, jeśli forsuje się wyłącznie własne interesy. Tak ostatecznie mogłoby postępować państwo o mniejszym od niemieckiego potencjale, gdyż ograniczony potencjał nie mógłby przesądzić o medianie interesów wspólnych. Europa potrzebuje więc zarówno niemieckiego potencjału, jak i wykorzystywania go do animowania europejskiego konsensu. Ale potencjał ten powinien być używany także po to, aby własne interesy mogły realizować państwa mniejsze i słabsze od Niemiec, czasami także kosztem ich krótkookresowych lub doraźnych interesów. Duży może więcej, ale nie zawsze musi. 

Po szóste: honesty matters – uczciwość ma znaczenie. Państwo umożliwiające osiąganie konsensu musi mieć zdolność do korygowania własnych błędów, a więc także do przyznawania się do ich popełnienia. Nie jest to przyznawanie się do słabości, ale wprost przeciwnie – buduje to autorytet niezbędny do kształtowania dobra wspólnego. Buduje zaufanie partnerów.

Nie wystarczą deklaracje polityczne i formuły akcentujące mediacyjne rozumienie roli lidera. Najpewniejsza droga do odzyskania pełnego zaufania prowadzi przez powrót do wcześniejszego rozumienia roli Niemiec w UE jako państwa otwartego na postulaty mniejszych partnerów i realizującego własne interesy z poczuciem świadomości ryzyka własnej dominacji. Nie forsowanie głosowania większościowego, ale działanie jako broker dobra wspólnego może wzmocnić Niemcy i zapewnić UE efektywność niezbędną dla przynajmniej częściowego zachowania osiągnięć liberalnego ładu międzynarodowego.   

A co się stanie, jeśli Niemcy nie sprostają oczekiwaniom członków koalicji wolnego świata w sprawie wyciągnięcia wniosków z fiaska własnej Ostpolitik i samoograniczania się w imię wspólnego dobra demokratycznej wspólnoty? Wówczas będą siłą inercji – nawet w tempie ruchu lodowca, ale jednak – zmierzać ku hegemonii, a Europa zawsze źle znosiła niemieckie hegemoniczne aspiracje. Oby więc udało się ten trend odpowiednio wcześnie wyhamować.  

***

Wojna na Ukrainie i związany z nią wzrost cen energii, pandemia COVID-19, mimo wysiłków lekarzy i naukowców w dalszym ciągu nieopanowana – to wyzwania, z którymi Europa i świat wkroczyły w nowy, 2023 rok. Zawirowania te nie ominęły nawet słynącej ze stabilności i chlubiącej się wielowiekową tradycją parlamentaryzmu Wielkiej Brytanii, która dodatkowo boryka się z konsekwencjami decyzji o opuszczeniu UE. Dylematy brytyjskiej polityki są jednym z głównych tematów pierwszego w tym roku numeru „Polskiego Przeglądu Dyplomatycznego”.

Na wstępie prezentujemy Państwu rozmowę Sławomira Dębskiego z Elbridge’em Colbym. Wywiad ten stanowi próbę refleksji nad stanem światowej „gry o równowagę” i udziałem w niej największych mocarstw: Chin i USA. Ważną kwestią jest rola Europy i Polski, zarówno we wspieraniu walczącej Ukrainy, jak i w przyszłym globalnym ładzie.

Dział „Opinie” zawiera trzy teksty znawców Wielkiej Brytanii i różnych wymiarów relacji brytyjsko-polskich. Analizują oni dylematy i wyzwania, przed którymi stoi Wielka Brytania po brexicie i w obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainę. Przemysław Biskup opisuje zawirowania w Partii Konserwatywnej, włącznie z dwukrotną zmianą na stanowisku premiera w zeszłym roku.  Zarysowuje również perspektywy rządu premiera Rishiego Sunaka. Bartłomiej Kowalczyk opisuje wpływ brexitu, pandemii i wojny na brytyjską gospodarkę, a także sposoby radzenia sobie z tymi wyzwaniami przez polskich przedsiębiorców działających nad Tamizą. Aleks Szczerbiak przybliża w swoim artykule sposób postrzegania Polski przez brytyjskich analityków i opinię publiczną, zarówno w kontekście przemian roku 1989, jak i roli naszego państwa we wspieraniu Ukrainy walczącej z rosyjskim najazdem oraz bezprecedensowej mobilizacji społecznej dla zapewnienia uchodźcom schronienia i pomocy.

W kolejnej części autorzy analizują ekonomiczne i polityczne konsekwencje wojny na Ukrainie. Damian Wnukowski opisuje, jak wojna wpłynęła na gospodarki Rosji i Ukrainy, a także na europejską i globalną wymianę handlową. Konsekwencje wojny dla europejskiej energetyki, w tym działania zmierzające do odcięcia się UE od rosyjskich surowców, analizują Zuzanna Nowak i Marianna Skoczek-Wojciechowska. Odpowiedzi na pytania o perspektywy polityki wobec Rosji i skalę wytrwałości elit politycznych we wspieraniu Ukrainy poszukują Amanda Dziubińska w odniesieniu do Francji i Piotr Podemski w odniesieniu do Włoch i nowego rządu premier Giorgii Meloni.

Następnie Artur Kacprzyk dokonuje drobiazgowej analizy założeń przygotowanej przez administrację prezydenta Joe Bidena Strategii bezpieczeństwa narodowego, podkreślając przy tym konieczność wzięcia przez Europejczyków większej odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo. Andrzej Polus przedstawia gospodarcze i polityczne skutki wojny dla Afryki, zarówno w kontekście jej bezpieczeństwa żywnościowego, jak i politycznego układu sił. Natomiast Karolina Zielińska opisuje politykę Izraela wobec wojny na Ukrainie w 2022 r., Akram Umarow wskazuje na słabnącą rolę Rosji i wzrost znaczenia Chin w polityce krajów Azji Centralnej, a Jagoda Grondecka pisze o niebezpiecznej z punktu widzenia wolnego świata współpracy irańsko-rosyjskiej.

W dziale Archiwum publikujemy list premiera Wielkiej Brytanii Neville’a Chamberlaina do generalnego gubernatora Kana­dy Johna Buchana z września 1939 r, świadczący o tym, że szef brytyjskiego rządu powątpiewał w możliwość odbudowy polskiej państwowości w przedwojennych granicach.

Życzymy Państwu ciekawej i inspirującej lektury

 


[1]     C.E. de Vries, I. Hoffmann, Under pressure: the war in Ukraine and European public opinion. Study, „Opinions, Moods and Preferences of European Citizens – Eupinions”, 5 października 2022 r., https://eupinions.eu.

[2]     W. Ischinger, Germany’s Ukraine Problem: Europe’s Largest Country Needs Time to Adjust to a Dangerous New World, „Foreign Affairs”, 10 sierpnia 2022 r., www.foreignaffairs.com.

[3]     L. Harding, Deutsche Bank faces action over $20bn Russian money-laundering scheme, „The Guardian”, 17 kwietnia 2019 r., E. Caesar, Deutsche Bank’s $10-Billion Scandal: How a scheme to help Russians secretly funnel money offshore unravelled, „The New Yorker”, 22 sierpnia 2016 r., P. Kowsmann, Deutsche Bank Faces Threat of Fines Over Money-Laundering Controls, 5 listopada 2022 r., www.wsj.com.

[4]     The German initiative for arms control: time for dialogue with Russia, „Analyses”, Ośrodek Studiów Wschodnich, 9 września 2016 r.,  www.osw.waw.pl.

[5]     Bundespräsident Frank-Walter Steinmeier, Interview mit der Tageszeitung Rheinische Post, 6 lutego 2021 r., www.bundespraesident.de.

[6]     T. Barber, Germany’s bridges to Russia split open Europe, „Financial Times”, 15 lutego 2021 r., www.ft.com.

[7]     A.M. Dyner, A. Kacprzyk, W. Lorenz, M. Terlikowski, How Russian Violations of the 1997 Founding Act Influence NATO–Russia Relations, „PISM Policy Paper”, nr 6 (166), lipiec 2018, www.pism.pl; A.M. Dyner, W. Lorenz, A. Kacprzyk, Konsekwencje rosyjskiej inwazji na Ukrainę dla porozumienia NATO-Rosja (NRFA) z 1997 r., „PISM Strategic Files”, nr 6 (114), czerwiec 2022, www.pism.pl.

[8]     K. Wiegrefe, Newly Released Documents Shed Fresh Light on NATO’s Eastward Expansion, „Spiegel International”, 3 maja 2022 r., www.spiegel.de.

[9]     O tym zjawisku pisałem 18 lat temu: S. Dębski, Polsko-niemiecki tandem w sprawie polityki UE wobec państw Europy Wschodniej, „Polski Przegląd Dyplomatyczny” 2004, nr 6 (22), s. 5–15.

[10]   A. Rettman, US and Germany say No to Poland on Nato base, „EUobserver”, 16 czerwca 2016 r., https://euobserver.com.

[11]   German foreign minister condemns NATO’s ‘loud sabre-rattling and warmongering’ against Russia, „National Post”, 19 czerwca 2016 r., https://nationalpost.com.

[12]   Policy statement by Olaf Scholz, Chancellor of the Federal Republic of Germany and Member of the German Bundestag, 27 February 2022 in Berlin, www.bundesregierung.de.

[13]   70% of Germans back Ukraine despite high energy prices, survey shows, Reuters, 15 lipca 2022 r., www.reuters.com.

[14]   Erich Vad: Was sind die Kriegsziele?, wywiad przeprowadzony przez A. Ross, „Emma“, 12 stycznia 2023 r., www.emma.de.

[15]   Prezydent Ukrainy w TVP: Polska wzięła nas w ramiona, TVP Info, 12 stycznia 2023 r.,
www.tvp.info.

[16]   „With qualified majority voting, a Council decision must be approved by 55 per cent of the member states representing at least 65 per cent of the EU population. Ukraine would get about 9 per cent of the votes, which is about the same as Poland’s voting weight today. At the same time, the voting shares of other member states would decrease – that of Germany, for example, from 18.6 to about 16.9 per cent. Together, Poland and Ukraine would then have about the same voting weight as Germany”. N. von Ondarza, Ukraine’s possible EU accession and its consequences, SWP, 22 lipca 2022 r., www.swp-berlin.org.