Aplikacja jako broń
12.01.2016, 00:00
12.01.2016, 00:00
Udział mediów społecznościowych w prowadzeniu konfliktów zbrojnych przestaje być jedynie ciekawą hipotezą badawczą i coraz częściej jest postrzegany jako realne narzędzie wpływu na bieg wydarzeń.

Udział mediów społecznościowych w prowadzeniu konfliktów zbrojnych przestaje być jedynie ciekawą hipotezą badawczą i coraz częściej jest postrzegany jako realne narzędzie wpływu na bieg wydarzeń. 

By lepiej zrozumieć płynną granicę między faktem a propagandą na froncie informacyjnym, Polski Instytut Spraw Międzynarodowych zorganizował 12 stycznia 2016 r. seminarium pt. „Propaganda and Fact: Use of Social Media in Conflicts in Syria and Ukraine”. 

Orit Perlov, analityczka w Instytucie Badań Bezpieczeństwa Narodowego (Izrael), przedstawiła wyniki swoich badań dotyczących użytkowania mediów społecznościowych w Syrii. Ze względu na znaczną liczbę stron walczących na Bliskim Wschodzie Perlov zajmuje się analizą ok. 60 podmiotów, z których każdy ma własną narrację i na swój sposób przedstawia fakty, czasem trudne do wyodrębnienia spośród propagandy. Różnorodność stanowisk badaczka określiła jako 50 shades of Grey of moderation. W rzeczywistości mówiła o 157 grupach syryjskich rebeliantów, z których każda ma konto na Twitterze, Facebooku i Youtube. Perlov wskazała na zróżnicowanie użycia aplikacji internetowych w zależności od miejsca przebywania i działalności Syryjczyków. Inne aplikacje będą wykorzystywać dżihadyści (wielu na przykład używa aplikacji Zello, by z telefonu komórkowego zrobić krótkofalówkę), a inne – syryjscy uchodźcy. Ci w większości posługują się WhatsApp, ponieważ często jedynie ona umożliwia kontakt z rodziną nadal przebywającą w Syrii. Perlov wskazała też na nieskuteczną walkę z dżihadem na Twitterze, który zapewnia użytkownikom anonimowość. Jej zdaniem w miejsce każdego zamkniętego konta powstaje wiele nowych.

Anastasija Sergiejewa z organizacji Wolna Rosja przedstawiła znaczenie mediów społecznościowych w konflikcie na wschodniej Ukrainie. Mimo wielu wspólnych cech nowoczesnych mediów w obu regionach, wydaje się, że w konflikcie ukraińskim ich rola jest bardziej ograniczona. Według panelistki wynika to z mniejszej liczby walczących stron – wymieniła narrację prokremlowską i proukraińską – ale też z niechęci Władimira Putina do nowoczesnych środków przekazu. Pomimo to w konflikcie ukraińskim media społecznościowe są bardzo istotne, o czym mogą świadczyć „fabryki trolli”, jak ujęła to Sergiejewa. Analiza umieszczanych w internecie materiałów wykazała, że niemal wszystkie pochodzą z zaledwie kilku miejsc w Rosji – tam mają się znajdować ośrodki rozpowszechniania propagandy, paradoksalnie zarówno pro-, jak i antykremlowskiej. Inną specyficzną cechą wykorzystania internetu w tym konflikcie było podszywanie się przez użytkowników prokremlowskich pod swoich przeciwników w celu ich dyskredytacji. Ograniczenie roli niezależnych tradycyjnych mediów w Rosji zepchnęło do internetu przeciwników Kremla poszukujących informacji. W efekcie tworzone są strony podszywające się pod strony opozycyjne, które celowo zamieszczają informacje nieprawdziwe oraz niskiej jakości.

Panelistki zgodziły się co do tego, że główną cechą odróżniającą media społecznościowe od tradycyjnych jest ich dwukierunkowość – możliwość odbioru, ale także rozpowszechniania informacji. Obie zauważyły także, że niemal wszyscy użytkownicy mediów społecznościowych używają aplikacji WhatsApp, pozwalającej błyskawicznie komunikować się z bliskimi bez względu na to, w jakim kraju się znajdują. Jak się wydaje, wspólnym wnioskiem z obu tych ujęć roli mediów społecznościowych w konflikcie zbrojnym było stwierdzenie, że zatarta została cienka granica między tym, co prawdziwe, a tym, co jest tylko percepcją. 

Opr. Tomasz Berg
Fot. Jadwiga Winiarska